CO ROBIĆ, GDY DZIECKO POŁKNĘŁO SUBSTANCJĘ CHEMICZNĄ

Kiedy kobieta po raz pierwszy zostaje matką często czyta tonę mądrych książek, gazet, teraz również blogów, chodzi do szkoły rodzenia po to, aby jak najlepiej przygotować do roli rodzica. Uczy się o porodzie, pielęgnacji, karmieniu piersią, rozszerzaniu diety i wielu innych rzeczach. Są też kobiety, które przygotowują się do tej roli jedynie instynktownie, a wiedzę czerpią od swoich mam i innych kobiet w rodzinie uważając je za najlepsze źródło wiedzy o macierzyństwie.

Ja zdecydowanie należałam do tej pierwszej grupy. Trzy razy w tygodniu przez 2 miesiące biegałam do szkoły rodzenia, miałam wszystkie dostępne na rynku książki na ten temat, co miesiąc znosiłam do domu kilogramy gazet o macierzyństwie. Doktor Google też stał przede mną na baczność.

Są jednak sytuacje w życiu, na które nikt nie jest przygotowany, choćby przeczytał wszystkie księgi świata. Mowa tu o wypadkach i chorobach.

Mówi się, że najwięcej wypadków wśród dzieci zdarza się w domu. Zabezpieczamy więc ten swój dom jak twierdzę, zakładamy zabezpieczenia kontaktów, kuchenek, bramki, chowamy niebezpieczne przedmioty i substancje oraz leki. Zdarza się jednak, że idziemy w odwiedziny do kogoś, kto ma duże dzieci lub nie ma ich w ogóle i wtedy wszystko może się wydarzyć.

Tak właśnie stało się u nas.

Było piękne lato 2009 roku. Igor miał wtedy dwa lata. Pojechaliśmy na parę dni do mojej kuzynki i jej ówczesnego narzeczonego. Nie mieli jeszcze dzieci. Na bieżąco kontrolowałam potencjalne zagrożenia, a w zasadzie tylko mi się wydawało, że kontroluję. Stałam w kuchni myjąc naczynia, w pewnym momencie odwróciłam się i zobaczyłam, że Igor przechyla do ust małą buteleczkę z jakimś płynem. Wyrwałam mu ją natychmiast i z przerażeniem stwierdziłam, że to środek owadobójczy przeciw mszycom – silna trucizna. Chwyciłam go i powąchałam buźkę – uderzyła we mnie silna woń chemicznej substancji.

Niewiele myśląc wypłukałam mu usta pod bieżącą wodą, wrzuciłam buteleczkę do kieszeni i tak jak staliśmy – Igor bez butów, ja w klapkach chwyciłam torbę i pojechałam do szpitala.

Na izbie zabrali Igora nie czekając na żadne dokumenty. Ponieważ wiadomo było jaką połknął substancję wykonano płukanie żołądka, nie pozwolono mi towarzyszyć mu przy tym zabiegu. Po płukaniu od razu pobrano mu krew na badanie i podłączono kroplówki. Lekarz dyżurny pochwalił mnie za trzeźwość umysłu, która nakazała mi zabrać opakowanie od środka, którego napił się Igor. Dzięki temu od razu wiedzieli z jaką substancją mają do czynienia i skontaktowali się z oddziałem toksykologii Gdańskiej Akademii Medycznej, by ustalić antidotum i postępowanie.

Najbliżsi przywieźli nam najpotrzebniejsze rzeczy, a my czekaliśmy na jakiekolwiek wyniki i informacje. Igor podłączony pod kroplówkę przez 5h leżał zupełnie bez sił. Nawet nie wstawał. Byłam pełna najczarniejszych myśli i zrozpaczona. Jak mogłam do tego dopuścić? Na to wszystko przyszła pani ordynator i poinformowała mnie o możliwych skutkach spożycia tej substancji. Były wśród nich uszkodzenie wątroby oraz centralnego układu nerwowego.

Noc przesiedziałam przy Igorze. Rano powtórzono badania. Wyniki nadeszły przed 10. Igor był zdrowy. Nie stwierdzono u niego żadnych zmian w parametrach krwi i moczu, w badaniu ogólnym żadnych zmian w układzie nerwowym. Igor był już wyspany, głodny i pełen energii.

To zdarzenie zapamiętam na całe życie, ale dziś nie jestem dla siebie już tak surowym sędzią.

Nie mogłam przewidzieć, że kuzynka trzyma w domu taki środek na wysokości, na której dziecko mogło go dosięgnąć. Nie mam też oczu dookoła głowy i nie mogłam kontrolować dziecka w każdej sekundzie w ciągu dnia. Mogło się to jednak skończyć tragicznie. Dziś wiem, że moje postępowanie było adekwatne do sytuacji. Oczywiście biję się w pierś, że nie dopilnowałam syna, ale kiedy już stało się, zrobiłam wszystko, żeby zminimalizować ewentualne szkody.

Co robić, gdy nasze dziecko połknęło substancję chemiczną?

NIE CZEKAĆ! Podać jak największą ilość wody do picia, żeby rozcieńczyć substancję i natychmiast wezwać pogotowie lub jechać na najbliższą izbę przyjęć. Konsultant pod 112 poinstruuje nas co robić w danej sytuacji. Pamiętać o zabezpieczeniu opakowania spożytego środka, jeśli wiemy co dziecko połknęło i przekazaniu go lekarzowi. Może to zadecydować o życiu dziecka.

JEŚLI POŁKNIĘTA SUBSTANCJA JEST ŻRĄCA LUB NIE WIEMY, CZY JEST ŻRĄCA NIE WOLNO WYWOŁYWAĆ WYMIOTÓW!!! NIGDY NIE RÓBMY TEGO NA WŁASNĄ RĘKĘ! Cofająca się żrąca treść żołądkowa mogłaby spowodować bardzo poważne obrażenia przełyku natomiast pieniąca się substancja mogłaby dostać się do płuc. Tylko lekarz pogotowia może podjąć decyzję o ewentualnym wywołaniu wymiotów – jak w naszym przypadku.

 

Z CAŁEGO SERCA ŻYCZĘ WAM, ŻEBYŚCIE NIGDY NIE ZNALAZŁY SIĘ W TAKIEJ SYTUACJI I ŻEBY WYPADKI OMIJAŁY WAS PRZEZ CAŁE ŻYCIE. JEŚLI JEDNAK KIEDYKOLWIEK PRZYDARZYŁABY SIĘ KOMUŚ TAKA SYTUACJA, TRZEBA WIEDZIEĆ CO ROBIĆ. DLATEGO BARDZO CIĘ PROSZĘ, JEŚLI CZYTASZ TEN WPIS UDOSTĘPNIJ GO! MOŻE KOMUŚ POMÓC. DZIĘKUJĘ. ANIA

 

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

 

 

 

 

 

 

3 komentarze

  1. Niesamowicie Cię podziwiam Aniu, że umiesz się przyznać publicznie do swojego zaniedbania. Ja osobiście, gdyby zdarzyła mi się taka sytuacja, probowalabym ja ukryć przed całym światem (wliczając w to rodzinę) bo panicznie bałabym się osądu… Szacunek…

  2. Ostatnio sama się przekonałam, że każda wizyta u kogoś w domu powinna podwajać naszą czujność. Zostawiłam synka na chwilę z babcią, która dała mu do zabawy szklaną kulę ze śniegiem w środku. Kula się zbiła, a babcia ani tego nie zobaczyła, ani nie usłyszała, choć była przy dziecku. Na szczęście mąż z daleka usłyszał brzęk szkła, pobiegł i podniósł synka siedzącego w szkle. Nawet nie chcę myśleć, co mogło się stać.
    Wszystkiego nie da się przewidzieć, ale trzeba mieć się na baczności u innych w domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.