CZY JESTEM ZŁĄ MATKĄ?

CZY JESTEM ZŁĄ MATKĄ?

Często zadaję sobie to pytanie. Ty pewnie czasem też.

Kiedy prawie 10 lat temu urodziłam Igora miałam za sobą lekturę wszystkich książek dostępnych na rynku, wszystkich czasopism dla kobiet w ciąży i matek, a także wszystkich stron internetowych dotyczących dzieci (10 lat temu nie było tego tak dużo jak dzisiaj, a Facebooka nie było jeszcze w Polsce).

Zawsze byłam perfekcjonistką w każdej dziedzinie – wszystko na 100% (no może za wyjątkiem porządku, bo ten nigdy nie spędzał mi snu z powiek). Lubię mieć kontrolę nad życiem i bardzo bym chciała, żeby wszystko co robię było idealne.

Tak więc Igor był początkowo wychowywany według podręcznika. Przewijany w nocy przed każdym karmieniem (nie wiem po co, bo potem robił kupę za każdym razem jak zaczynał ssać pierś), karmiony marchewką dokładnie pierwszego dnia 7 miesiąca życia, kąpany codziennie i nacierany balsamem dla niemowląt, wożony w wózku minimum 3 godziny dziennie i kładziony spać punkt 12 w południe i punkt 19.30 wieczorem po obowiązkowym śpiewaniu kołysanek. Jak w książce.

Potem urodził się Olivier i moje życie zostało wywrócone do góry nogami. Olivier był dzieckiem kolkowym i przez 4,5 miesiąca, począwszy od trzeciego tygodnia życia (jak wiadomo pierwsze dwa tygodnie życia dziecka są w promocji – uczulenia i kolki zaczynają się w trzecim tygodniu) ryczał bez przerwy. Potrafił płakać przez 6 godzin bez przerw na jedzenie, spanie, cokolwiek. Był strasznym niejadkiem, nie chciał ssać ani piersi, ani butelki, spał kiedy chciał (na przykład 5 godzin w dzień, a w nocy 1). Olivier zweryfikował moje wszystkie wyobrażenia o idealnym macierzyństwie. Pokazał mi, że zarówno moje książkowe „wiemjużwszystko”, jak i moje doświadczenie w macierzyństwie z Igorem nie mają się nijak do jego rozkrzyczanej osóbki. Uczył mnie macierzyństwa na nowo.

Po trzech latach urodził się Oscar. Muszę Wam powiedzieć, że trzecie dziecko to zupełnie nowe doświadczenie. Do trzeciego macierzyństwa podeszłam bez spiny, na luzie, cieszyłam się wiosną i nim. Do wszystkiego podeszłam spokojniej, nie siedziałam, tak jak przy Igorze z książką Pierwszy rok życia dziecka i nie odhaczałam jego osiągnięć, by sprawdzić czy na pewno osiągnął poziom adekwatny do miesiąca życia. Nie pamiętam, kiedy zaczął przewracać się na boki, siadać i mówić, nie porównywałam go do starszych braci.

Przez te wszystkie lata uczyłam się odpuszczać sobie. Do dziś mam z tym ogromny problem.

Kiedy jest się mamą trzech chłopaków, pracującą, teraz jeszcze blogującą, która przez około połowę roku jest sama, bo mąż w delegacji, to trzeba sobie ustalać priorytety i uczyć się, że nie wszystko muszę, że świat się nie zawali, jak czegoś nie zrobię, uczyć się rozgrzeszać samą siebie ze słabości. To jest trudny i długi proces. Ciągle targają mną wyrzuty sumienia, że za mało czasu poświęcam dzieciom, że za mało czasu poświęcam każdemu z osobna, że mogłabym być lepszą mamą.

Pewnie bym mogła, ale czy to znaczy, że jestem złą matką? Czy to, że uczę się odpuszczać, szczególnie kiedy jestem chora lub zmęczona czyni mnie gorszą? Czy to, że pracuję, że nauczyłam się po latach wyjeżdżać czasem bez dzieci, że nie tarzam się z nimi po dywanie sprawia, że powinnam czuć się winna?

Ostatnio w rozmowie z psychologiem padło pytanie, co mnie gnębi.

Powiedziałam, że gnębi mnie to, że nie bawię się z moimi dziećmi. Nie lubię się bawić z dziećmi. Nie lubię grać, bawić się w sklep, skakać na trampolinie ani oglądać bajek. Jako dziecko bardzo szybko przestałam się bawić. Po rozwodzie rodziców i narodzinach mojego brata bardzo szybko dorosłam i pamiętam dokładnie jak pojechałam do mojej siostry ciotecznej, tylko dwa dni młodszej ode mnie, i powiedziałam jej, że ja już się nie bawię. To nie był proces, jak to zwykle bywa u dzieci, to była decyzja. Przestałam się bawić i nadal tego nie robię. Moi rodzice nigdy nie bawili się ze mną, wszystkie dzieci w rodzinie bawiły się ze sobą nawzajem.

Pani psycholog zapytała mnie wtedy: A dlaczego uważa Pani, że Pani musi?

Znam Pani dzieci, fantastycznie się rozwijają, zapewnia im Pani pełną stymulację do rozwoju, jest Pani świetną matką! Proszę po prostu czasem zagrać z nimi w coś chociaż kilka minut, kiedy o to proszą. Nic więcej.

Zamilkłam. To nie jestem złą matką?

Dlaczego tyle lat gnębią mnie wyrzuty sumienia, że jestem gorsza, bo nie lubię się bawić.

Daję moim dzieciom wszystko co mogę – miłość, przytulanie, rozmowy, wspólne gotowanie, wycieczki, czytanie wieczorami, dałam im rodzeństwo, żeby mogli bawić się razem.

I nie chodzi tu o to, że ktoś mnie oceni, że mnie rozliczy z macierzyństwa.

Chodzi o to, że to ja siebie oceniam i ciągle jestem zbyt surowa dla samej siebie. A przecież największym sukcesem jest to, że mój prawie dziesięciolatek nadal chce, żebym utulała go na dobranoc.

Ty też z pewnością jesteś zbyt surowa dla siebie. Dlatego piszę ten wpis, żeby pokazać Ci, że nie musisz być idealna. Że dobra matka to ta, która ma dziecko i je kocha. I jestem przekonana, że jesteś wspaniałą matką, najlepszą.

Jesteśmy tylko ludźmi – ze swoimi słabościami, z gorszym dniem. Bywasz zmęczona, chora, masz zły humor albo PMS i masz do tego prawo!

Być może Ty też potrzebujesz, żeby ktoś obcy powiedział Ci – JESTEŚ CUDOWNĄ MAMĄ! Tak trzymaj! Odpuść!

Nie startujemy w konkursie na matkę roku. Najlepszym dowodem na to, że jesteśmy dobrymi matkami są nasze wspaniałe dzieci. Pamiętajmy o tym Ty i ja.

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę.

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

7 komentarzy

  1. Dziękuję za ten wpis. Kocham mojego trzylatka nad życie, uwielbiam mu czytać i odpowiadać na milion pytań ( a to straszna gaduła) ale nie cierpię chlopiecych zabaw w samochody, poscigi itp. I mam oooogromne wyrzuty sumienia z tego powodu.

  2. Mam dokładnie to samo – uwielbiam spędzać ze swoimi dziećmi czas – rozmowy, wycieczki, spacery, rower – ale nie lubię, po prostu strasznie nie lubię się bawić z nimi, jest to dla mnie męka. I też mam na tym tle wyrzuty sumienia.

  3. Ja też nie lubię bawić się z moimi dziećmi. Lubię gadać z moimi dziećmi na dorosłe tematy i w ogóle traktować je jak dorosłe. Czuję, że jestem ok matką:) Dzięki za ten wpis.

  4. Ja jestem dobra matka. Chocby z tego tylko powodu, ze kocham moje dzieci straszliwiascie, ale tez nie chce mi sie robic wspolnie z nimi rzeczy, ktorych nie cierpie robic w ogole. I mowie im o tym wprost. Zreszta nie tylko o tym-mowienie sobie rzeczy nie zawsze milych, jednak prawdziwych, uwazam za najwazniejsze w rodzinie i mam wrazenie, ze dzieci to doceniaja, bo zawsze to ja pierwsza wiem gdy dzieje sie cos niedobrego w szkole lub ktos im podpadnie. Absolutnie nie znosze sie bawic, czytanie im zarzucilam jak tylko najstarsza z trojki zaczela ogarniac tekst pisany, moim zdaniem dzieki temu drugi szybko sie nauczyl czytac, zeby nie byc zaleznym od siostry, a trzecia uznala, ze warto jednak isc do szkoly od 6 lat. Rozmawiam z nimi jak z doroslymi i pozwalam w wielu sprawach samym decydowac o sobie, oczywiscie sluzac im rada, gdy tylko sie o nia zwroca. Jedyne do czego je zmuszam tak naprawde to powstrzymywanie sie od przeklinania przy obcych i mlodszych od siebie, chodzenie do szkoly (tego akurat po mnie oczekuje spoleczenstwo), stawanie w obronie slabszych (szczegolnie tyczy sie to rodzenstwa) oraz probowanie nowych smakow – czasem slusznie, a czasem niekoniecznie ?. Nie zamierzam byc idealna, a nawet bardzo dobra w tym calym byciu matka. Po prostu zwyczajnie nia jestem i nie jest to ani moja misja zyciowa, ani spelnienie marzen, ani z kolei cos na ksztalt drogi krzyzowej. Lubie te male glowki wtulone we mnie gdy tylko jest okazja i zupelnie nie wiem mozna zyc bez dzieci, chociaz przezylam w ten sposob pierwsze 30 lat i wcale nie narzekalam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.