BYĆ JAK CELEBRYTKI

Wczoraj na treningu Pilatesu rozmawiałam z moją trenerką – Angeliką. Miałam szczęście trafić na tak kompetentną, zaangażowaną i mądrą osobę. Rozmawiałyśmy sobie o moich trudnościach w oddychaniu podczas wykonywania niektórych ćwiczeń. Angela zwróciła mi uwagę na pewną rzecz, z której dotąd nie zdawałam sobie sprawy.

Mianowicie chodzi o to, że my, kobiety, ciągle chodzimy z wciągniętym brzuchem. Uniemożliwia nam to swobodne oddychanie, bo gdy oddychamy przeponą, brzuch się powiększa. A tego nie chcemy.

Dlaczego nie chcemy? Bo brzuch ma być płaski. Ma być bez fałdek, nie zaginać się podczas siedzenia, ma być jędrny, bez rozstępów i innych pamiątek po ciąży, ma być jak u 17-latki.

To nieprawidłowe oddychanie, płytkie oddychanie powoduje, że przepona jest spięta.

Dlaczego ten brzuch i w ogóle wygląd zewnętrzny jest dla nas tak ważny?

Zastanawiałam się nad tym jadąc z treningu do pracy i nasunęły mi się pewne wnioski.

Zanim jednak je przedstawię muszę wrócić na chwilę do czasów, kiedy urodziłam pierwsze dziecko – 10 lat temu.

10 lat temu, po moim pierwszym porodzie nie było jeszcze w Polsce Facebooka – rządziła Nasza Klasa. Nie było też w kioskach tylu gazet na temat fitnessu, a plotkarskie portale nie królowały w sieci.

Naturalnym było to, że kobieta po porodzie potrzebuje czasu na regenerację, że brzuch potrzebuje minimum kilku miesięcy, żeby się wchłonąć po ciąży. Chodziłam sobie w obcisłych bluzkach i kostiumie kąpielowym nie zważając na dodatkowe kilogramy i fałdki. I byłam szczęśliwa. W naturalny sposób wróciłam do figury sprzed ciąży w około rok od porodu.

Drugie dziecko urodziłam w 2010 roku jesienią. Pamiętam jak dziś, kiedy w grudniu przyjechała do nas żona mojego ojca i skomentowała mój wygląd po ciąży słowami: „Mogłabyś się już wreszcie wziąć za siebie.”

Sfrustrowało mnie to wtedy nieziemsko. Zakupiłam pas poporodowy, wtedy też pierwszy raz w życiu przeszłam na dietę. Padło na Dukana. Schudłam 13 kg i … czułam się fatalnie. Mały miał kolki, nie spałam po nocach, byłam szczupła i… nieszczęśliwa.

Po trzeciej ciąży nadal miałam ogromne parcie na odzyskanie figury sprzed 10 lat. Przed dietą hamowało mnie karmienie piersią, ale bez majtek wyszczuplających nie wychodziłam z domu. Zaraz po zakończeniu karmienia przeszłam na dietę (tym razem na szczęście w dużo zdrowszej wersji), zaczęłam ćwiczyć, zrobiłam plastykę brzucha, obsesyjnie liczyłam kalorie i wciąż dążyłam do ideału. Ideału, który nie istnieje.

I dzisiaj, kiedy analizuję ten czas to myślę sobie, że teraz to internet, gazety, profile gwiazd w mediach społecznościowych, portale plotkarskie, które krzyczą: „Anna Lewandowska miesiąc po porodzie chwali się szczupłą figurą na siłowni”, „Małogrzata Socha miesiąc po porodzie na imprezie Apartu”, są taką „żoną mojego ojca” dla wielu kobiet. Wyglądają, jakby dzieci przyniósł im bocian. Wydaje nam się, że krzyczą z ekranu czy okładki: „Mogłabys wziąć się za siebie!!”

Nie zrozumcie mnie źle. Nie ma we mnie krzty zazdrości czy zawiści, jeśli chodzi o Anię Lewandowską czy Małgosię Sochę. Przeciwnie. Cieszę się, że udało im się tak szybko dojść do siebie, że są szczupłe, zdrowe i szczęśliwe.

Ale do diabła. Nie mówmy, że to jest norma!

Normą jest nawet dwa lata regeneracji organizmu kobiety po ciąży!!! Normą jest wiszący, rozciągnięty brzuch po porodzie, obwisłe piersi i nadprogramowe kilogramy. Normą są rozstępy i blizna po cesarskim cięciu.

I nie chcę tu propagować nadwagi. Absolutnie. Jestem zwolenniczką zdrowego trybu życia, zdrowego jedzenia i ruchu na co dzień. Nie popieram leżenia na kanapie i wpieprzania kruchych ciastek z cukrem, zapijanych latte z syropem karmelowym (choć od czasu do czasu na pewno nikomu zdrowemu nie zaszkodzi).

Nie ma też absolutnie nic złego w tym, że kobieta szybko wraca do treningów po ciąży. Pod warunkiem, ze sprawia jej to przyjemność i nie wpływa to niekorzystnie na jej zdrowie i samopoczucie. Wszystko w granicach rozsądku.

Wczoraj widziałam post Marcina Zegadło, dotyczący presji na idealną figurę u kobiet po ciąży, który został udostępniony na Facebooku 2400 razy i polubiony ponad 14 000 razy. To znaczy, że nie tylko ja i Marcin myślimy podobnie. Szkoda, że dojście do takich wniosków zajęło mi tyle lat.

Chodzi o to, żeby być dla siebie dobrą. Nie przejmować się sfotoszopowanymi zdjęciami w Shape czy Party. O to, by pamiętać, że Ania Lewandowska całe życie pracowała na swoją figurę uprawiając zawodowo sport, miała zdrową ciążę i była w niej aktywna, odżywiała się dla dwojga, a nie za dwoje (czego na przykład ja nie mogę powiedzieć o sobie).

Kochane, nie bądźcie dla siebie tak surowe, nie psujcie sobie radości z macierzyństwa dążąc do figury sprzed roku miesiąc po porodzie. Dajcie sobie czas, dajcie sobie przyzwolenie na to, by czuć się szczęśliwą – w swoim ciele, może niedoskonałym, ale Waszym – nie czyimś.

Nie pozwólcie, by trend idealnej sylwetki, do którego dążą tysiące kobiet zaraz po porodzie zawładnął Waszym umysłem i sączył w niego frustrację, truciznę rozczarowania i cichą zazdrość, która nie raz każe napisać zazdrośnikom pod zdjęciem Ani Lewandowskiej: „Takie małe dziecko zostawiła i poszła sobie na mecz”. 😉

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę.

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

 Anna Jaworska – MumMe

4 komentarze

  1. Artykuł bardzo madry i dal mi do myslenia. Niedługo bede w tym teudnym czasie-akceptacji swego ciala po ciazy. Na pewno poczytam jeszcze raz dla podniesienia sie na duchu.

  2. A wiecie, są takie kobiety które po 2 porodzie maja lepszą figurę niz przed pierwszą ciąża. Ja tak mam… Bo w ciąży dopiero zaczęłam zwracac uwagę na to co jem, bo pierwszą córkę karmiłam do polowy drugiej ciąży…. itd.
    Pozdrawiam, Mama Maliny i Kaliny;)

  3. Dziękuję Ci za ten wpis – im więcej i głośniej mówi się o normalnym dochodzeniu do figury sprzed ciąży tym lepiej. Żyjemy w czasach, gdzie promuje się zdrowy tryb życia (i to akurat dobrze), ale nie powinno się wmawiać kobiecie, że w miesiąc po porodzie powinna mieć figurę 18tolatki. Macierzyństwo powinno cieszyć, a nie frustrować. Dążąc na siłę do tego by być „fit” (i to jak najszybciej) możemy wyrządzić sobie (i swojemu zdrowiu) więcej szkody niż pożytku. Nie znaczy to jednak by też żyć z myślą „samo wróci do normy”. Wszystko w granicach zdrowego rozsądku! ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *