MATKA NIE ŚPI. ONA SIĘ MARTWI Z ZAMKNIĘTYMI OCZAMI.

Bezpieczeństwo naszych dzieci to kwestia, która spędza sen z powiek wszystkim rodzicom. Z jednej strony media bombardują nas informacjami o zagrożeniach, tragediach i wypadkach, z drugiej pamiętamy własne beztroskie dzieciństwo i zastanawiamy się czy nie przesadzamy, czy nie jesteśmy nadopiekuńczymi kwokami i czy swoimi lękami nie karmimy naszych dzieci, podcinając im skrzydła.

Ta mieszanina uczuć buzuje w mojej głowie szczególnie kiedy zbliża się lato.

Moje dzieciństwo było czasem spędzonym na podwórku. Jak większość dzieci wychowywanych w miejskich blokowiskach, całe dnie spędzałam na dworze. Mamy przez okno wołały nas na obiad, jeździliśmy na rowerach, bawiliśmy się w chowanego i w policjantów i złodziei, robiliśmy kawały sąsiadom, bawiliśmy się w budce telefonicznej, graliśmy w kapsle i w noża, budowaliśmy bazy w krzakach.

Nikt nie stał przy nas koło piaskownicy, nie odwoził samochodem kilkaset metrów do szkoły, nie kontrolował każdego kroku. Rodzice pilnowali tylko, żebyśmy nie wkładali palców lub przedmiotów do kontaktu, nie odkręcali gazu i uważali na czarną Wołgę.

Żyliśmy w nieświadomości zagrożeń, które przecież były i wtedy. Nie na taką skalę, bo statystyki dotyczące na przykład porwań i zaginięć dzieci są nieubłagane – trend jest wzrostowy, ale istniały. W czasie, gdy byliśmy dziećmi koło nas żyli zarówno pedofile, jak i psychopaci, istniała przestępczość, taka sama była możliwość utopienia się w morzu czy jeziorze oraz nieszczęśliwego skoku na główkę. Po prostu niewiele się o tym  mówiło i pisało. Nie było Facebooka, ba,  internetu nawet nie było, nie było telefonów komórkowych. O ewentualnych zagrożeniach czy wypadkach dowiadywaliśmy się wyłącznie wtedy, gdy dotyczyły one kogoś, kogo znamy lub kogo znali nasi bliscy lub znajomi.

Czy było bezpieczniej? Poniekąd tak.

Argumenty, że kiedyś rodzice wozili nas samochodem na kolanach nie są dziś adekwatne do czasu, w którym liczba samochodów wzrosła kilkukrotnie, zmniejszając jednocześnie bezpieczeństwo użytkowników.

Przestępczość nabrała dziś innego wymiaru i ryzyko porwania jest dziś dużo wyższe niż było 20-30 lat temu.

Nie ulega wątpliwości, że żyjemy dziś w czasach wszechobecnego lęku o dzieci. O ich bezpieczeństwo. Staramy się, by od małego były świadome zagrożeń, które niesie życie. Przestrzegamy, by nie rozmawiały z nieznajomymi, nic od nich nie brały, wozimy je wszędzie, dajemy im telefony, żeby móc kontrolować, nie spuszczamy z oka, kiedy są w wodzie (nawet w wannie, o czym pisałam tutaj).

Sama drżę o bezpieczeństwo moich dzieci i z pewnością często przesadzam. Gdyby nie mój mąż, który często studzi moje zapędy, pewnie stałabym się kwoką na grzędzie, która wychowywałaby niesamodzielnych maminsynków, robiła wszystko za nich, nie spuszczała z oka i … zatruwała im życie.

Niestety. Bezpieczeństwo jest ogromnie ważne, ale samodzielność to cecha, dzięki której nasze dzieci poradzą sobie w życiu, kiedy nas zabraknie.

Znacie to powiedzenie? Nie zabieraj dziecku kamieni spod nóg, bo gdy dorośnie, potknie się o ziarenko piasku.

Kiedy trzy lata temu trener zaproponował, żeby nasz niespełna siedmioletni syn pojechał na obóz sportowy na 10 dni, byłam przeciwna. Mój mały synek? Przecież nie da sobie rady! Tysiące wątpliwości. Dał! I daje już od trzech lat kilka razy w roku. Dzięki tym wyjazdom stał się małym mężczyzną. Mój dziewięciolatek potrafi wszystko wokół siebie zrobić sam. Jest rozsądny, odważny, samodzielny, opiekuję się młodszymi, jest odpowiedzialny, taki mały facet.

Temat powrócił jak bumerang, gdy nasz średni syn po raz pierwszy wyjeżdżał na obóz w wieku 6 lat. Strasznie się bałam, ponieważ ma zupełnie inną konstrukcję psychiczną niż jego starszy brat. Poradził sobie doskonale. Trenerzy mówili, że jako najmłodszy uczestnik obozu radził sobie lepiej, niż jego starsi koledzy.

Nie ustaję oczywiście w przestrzeganiu moich synów przed złem tego świata. Rozmawiamy niemal codziennie o tym, co wolno, a czego nie wolno.

A ja każdego dnia uczę się, by swoimi lękami nie ograniczać ich, tylko by uczyć jak zwiększyć swoje bezpieczeństwo i poradzić sobie w trudnych momentach.

Przecież to, że ja boję się wody i nie umiem pływać nie może sprawiać, że oni nie będą się uczyć pływania i przestaną wchodzić do wody.

Ufamy ich rozsądkowi i ostrożności, jednocześnie towarzysząc im dyskretnie i pozwalając oddychać.

Jakiś czas temu koleżanka zapytała mnie czy uważam, że dzieci w wieku 4-6 lat powinny same wychodzić na dwór. Trudno było mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ mieszkamy na wsi i tu życie wygląda nieco inaczej. Myślę, że w dużej mierze jest to uzależnione od tego, gdzie mieszkamy (czy na przykład konieczne jest przechodzenie przez ruchliwą ulicę) i jak samodzielne są nasze dzieci. Z pewnością nie puściłabym na dwór samego czterolatka, ale już 7-8 latka w odpowiednich okolicznościach może tak.

Niestety z doświadczenia wiem, że nasze dzieci są na tyle samodzielne, na ile im pozwolimy. Jeśli od małego nie zostawiamy ich pod niczyją opieką, nie dziwmy się, że w wieku trzech lat nie chcą zostać z nikim poza nami. Jeśli notorycznie powtarzamy im – nie dasz sobie rady, to trudno będzie sprawić, że sobie poradzą.

Zawsze będziemy się martwić o nasze dzieci. Jest to wpisane w rodzicielstwo i niemożliwym jest, by ten strach kiedykolwiek zniknął. Myślmy jednak o przyszłości naszych pociech starając się, by wyrosły na odważnych ludzi.

 Anna Jaworska – MumMe

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę.

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *