CICHE DNI W ZWIĄZKU, CZYLI UKARZĘ CIĘ MILCZENIEM

Mówią, że pary, które się nie kłócą to pary, które mają przed sobą tajemnice.

Jednak kiedy się kłócą, najczęściej spotykanym efektem są ciche dni.

Przyznam się, że od zawsze byłam obrażalska. Moi rodzice potrafili swobodnie nie odzywać się do swoich współmałżonków tygodniami, ja do rodziców również. Żyliśmy obok siebie nie rozmawiając ze sobą. Taki wzorzec przeniosłabym najpewniej do małżeństwa.

Jednak mój mąż pokazał mi, że można żyć i tworzyć związek bez cichych dni. I tak minęło nam 14 lat wspólnego życia bez cichego dnia. Ani jednego dnia w milczeniu.

Jak to możliwe?

Po pierwsze należy sobie zadać pytanie czy nie szkoda życia na fochy. Owszem w pierwszym odruchu, kiedy jesteśmy wkurzeni na drugą osobę chwilowo nie mamy ochoty z nią gadać. Ale żeby zaraz cały dzień albo dłużej? Życie płynie tak szybko, po co marnować tyle czasu? Ok, pokłóciliśmy się, wyrzygaliśmy co było do wyrzygania, ochłonęliśmy i starczy.

Gorzej, gdy nie potrafimy sobie wyrzygać, tylko obrażamy się bez podania przyczyny i milczymy wymownie przez następnych kilka tygodni. Partner nie wie o co nam chodzi, a my w głowie toczymy wymyślone rozmowy, dopasowując odpowiedzi drugiej strony do aktualnego stanu naszego zamroczonego fochem umysłu.

Nie, nie i jeszcze raz nie. To jest najlepsza droga do rozpadu relacji. Żeby tworzyć udany związek należy się komunikować. I nie mam tu na myśli pytania co byś zjadł, albo jak spałaś. Mam na myśli pilne sygnalizowanie naszych potrzeb, pretensji, zdarzeń, z powodu których źle się czujemy w naszej relacji.

Zdecydowanie lepiej, kiedy potrafimy wyartykułować od razu co nas uwiera. Nawet w dzikiej awanturze. Każda forma komunikacji jest lepsza niż milczenie. Ono nic nie wnosi, nie rozwiązuje żadnych problemów, tylko je pogłębia.

Krótko mówiąc chodzi o to, żeby wyłożyć kawę na ławę, wysłuchać argumentów drugiej strony, porozumieć się i wtedy przejść nad tematem do porządku dziennego, nie chowając urazy i pretensji.

Udawanie, że wszystko jest w porządku, podczas, gdy zgniatamy w sobie żal, złość, tłumimy emocje jest bardzo szkodliwe. Zarówno dla psychiki, jak i dla związku.

Jest tylko jedno ALE.

Podczas takiej wymiany argumentów, kłótni, awantury, rozmowy, NIGDY nie wolno używać słów, które ranią.

I bynajmniej nie mam tu na myśli słów typu „spierdalaj”. Te są czasem potrzebne, żeby dać ujście złym emocjom. Zranić kogoś, to znaczy użyć z premedytacją słów, które zabolą, które dotkną. Bo kiedy opadną emocje wypowiedzianych słów nie da się cofnąć. A te potrafią ranić jak nóż. A po każdej ranie zostaje blizna.

Tak więc ustaliliśmy już, że szkoda czasu na obrażanki, lepiej pogadać, nawet z przytupem, żeby wyłuszczyć nasze ale.

To nie takie proste – powiecie. No nie. Proste nie jest. Ale uwierzcie mi, warto się postarać.

O ile przyjemniejsze staje się nasze życie, gdy możemy uwalniać się od dręczących nas pretensji natychmiast. Na swoim przykładzie powiem, każdy może się tego nauczyć. Trzeba tylko chcieć.

Jeśli nie przemawia do Was to, co napisałam powyżej podejdę Was jeszcze z drugiej strony.

Kilka lat temu trafiłam na książkę 12 rozmów o miłości. Był to zbór rozmów z najbliższymi ofiar katastrofy smoleńskiej. Każda z nich wspominała tam poprzedni dzień i poranek przed lotem.

I tak sobie czasem myślę… co by było, gdyby jutra miało nie być?

Starsi ludzie mawiają, że trzeba iść spać zawsze w zgodzie. I mnie to przekonuje.

Dlatego choćbym nie wiem, jak była zła, odkładam na bok swoją dumę i wyjaśniam wszelkie nieporozumienia przed zaśnięciem. To, co kiedyś wydawało mi się niewykonalne stało się faktem. Potrafię wyciągnąć rękę do zgody nawet jeśli czuję, że nie zawiniłam.

Milczenie jest złotem? Nie wszystko złoto, co się świeci. W związku milczenie to zwykły tombak. A pod nim nic.

 Anna Jaworska – MumMe

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę, klikając UDOSTĘPNIJ (kopiuj/wklej nie jest udostępnieniem).

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

 

11 komentarzy

  1. Oj zdecydowanie o wiele lepiej jest się wygadać niż się dąsać kilka dni. Nie pozwalam na takie milczące focheszki, jak coś mi się nie podoba to za moment świat wie co. A jak widzę, że facetowi coś nie pasi, a milczy, przeprowadzam rozmowę i gadamy tak długo aż atmosfera się oczyści.

  2. Milczeniem i tlumieniem emocji w sobie ranimy najbardziej… Samych siebie. To takie biczowanie własnej osoby tylko od środka. Bo te negatywne emocje po pierwsze ulegają podwojeniu (przynajmniej!), po drugie zakłócają nasze relacje ze wszystkimi dookoła i odbijają się na wszystkich, po trzecie dopóki nie są wyrzucone i wypowiedziane – nie prowadzą do rozwiązania problemu. Czasem sie wkurzam i nie chce mi się gadać z mężem bo kipie złością, wtedy najczesciej milcze zeby nie powiedziec o trzy slowa za duzo czyli wlasnie zeby nie zranic, daje sobie chwile na uspokojenie sie, i po tej chwili (czasem 15 minut, czasem godzina) wracam do tematu juz spokojniejsza i staram sie wlasnie nie klasc spac w gniewie. Mam nadzieje ze bedzie nam to z mezem wychodziloi sie udawalo przez dlugie lata.

  3. Ach, jak zwykle w punkt. I ja podpisuję się obiema rękami. Ale… no właśnie – jak po tysięcznym „powiesz mi o co się obraziłeś” zbytym milczeniem wyjaśnić sobie cokolwiek? U nas zawsze ja pierwsza wyciągam rękę na zgodę (tudzież inne ?), bo szkoda mi życia na fochy. No ale mój ślubny – wyciągnąć coś z niego… a im starszy tym gorzej 😀

  4. A i jeszcze tylko dodam, ze np. mojemu mezowi ten uklad odpowiada bo od razu wie jak cos spieprzy, nie czekam tygodnia zeby mu to wygarnac, nie czekam az zapomni co zrobil i co powiedzial. Jadę z koksem od razu. Mówię wprost, nie zostawiam pola do domysłów (domyslanie sie to w koncu najslabsze ogniwo mezczyzn). Czasem zle oceniam sytuacje i jesliwyjasniamy cos na biezaco maz ma szanse sie obronic, wytlumaczyc swoje intencje. Po 3 dniach, tygodniu czy miesiacu juz by nic nie pamietam i bylby tylko kozlem ofiarnym a nie rownoprawnym partnerem w rozmowie i zyciu.

  5. Taaak! Prawda i tylko prawda! Sama też pochodzę z domu gdzie problemy zamiatalo się pod dywan zamiast o nich rozmawiać. Komunikacja to klucz do zdrowej relacji!
    Przede wszystkim zamiast kłócić się o całokształt trzeba rozmawiać o konkretnej sytuacji i tym jak się w niej czuliśmy. Czyli żadne bo to zawsze, bo ty nigdy… Tylko : kiedy zrobiłeś to, ja poczułam się tak.

    Dzięki temu nawet nie jestem w stanie powiedzieć, o co się z mężem klocimmy… Po prostu potrafimy tak rozmawiać, że to w nas nie zostaje.

  6. Mnie też mąż nauczył rozwiązywania problemu na bieżąco tzn. Zawsze byłam narwana i wybuchowa, a teraz jak się kłócimy to zawsze wszystko sobie po odpadnięciu emocji tłumaczymy jeszcze raz, kto jak sie czuł i dlaczego tak zareagował. Pozatym mąż zawsze po kłótni próbuje mnie rozśmieszyć i nie da sie długo denerwować na siebie ? Zresztą tak ustaliliśmy już na początku spotkania sie ze sobą , że co by sie nie działo rozmowa jest najważniejsza.
    Odnosząc się do tekstu dziadków to są słowa z nauk przedmałżeńskich „możecie się kłócić cały dzień i nie odzywać do siebie ale wieczorem trzeba położyć spać w zgodzie” , a że nasi dziadkowie są religijnii dlatego dają takie praktyczne, prawdziwe złote rady ?

  7. Gorzej, jak powiesz a druga strona ma to gdzieś, bo to dla niej nie istotne i wg niej nie ma powodów do kłótni/ sprzeczki/ dyskusji i to ja mam robie z czegoś problem:/
    I do tego wiecznie nie śpiący, wiecznie marudzący dzieciak i drugą strona, której problemem jest, że nie ma czasu żeby sobie poleżeć czy książkę poczytać…

  8. Ok,też uważam że lepiej wyjaśnić wszelki nieporozumienia. Jak mi się coś nie podoba zawsze mówię mężowi wprost,często krzyczę a bywa że robię straszną awanturę używając niecenzuralnych słów,nigdy go nie obrażam. Ale co zrobić jak to nie działa? Jak chce rozmawiać,nawet jeżeli skończy się to kłótnią a on nic nie mówi?

  9. Zgadzam się w stupięćdziesięciuprocentach!!!!
    Też tak mam, też nauczyłam się nie strzelać fochów i nie prowokować drugiej strony słynnym już „domyśl się!”. Dla mnie to też strata czasu. Ale, ale, nie jest łatwo, bo teraz mój mąż zaczyna stroić fochy! I to ja muszę Nim wstrząsnąć, powiedzieć, że ma gadać o co chodzi, bo nie mam czasu, ani ochoty na domyślanie się. Ehhh… życie 🙂
    pozdrawiam 🙂
    http://www.zyciowyporadnikjoli.blogspot.com

  10. A mnie się już znudziło, mąż był chowany surowo, zero pokazywania uczuć, nie mówię już o mówieniu i nazywaniu ich. Zimny chów przeniósł do naszego życia, jest wychowany na służącego tatusia i uznaje tylko swoją siostrę, której daje nasze wspólne pieniądze bo się buduje. Nie odzywamy się od 2 miesięcy, bo drugi weekend z rzędu pojechał do swojego tatusia, usłyszał, żeby nie wracał, ale wrócił, wyniósł się z sypialni i się nie odzywa. Trudno, muszę tak żyć, niech sobie żyje swoim i swojej rodziny życiem, ja jego rodziną nie jestem. Jakoś to przeżyję.

  11. Może i prawda, a co zrobić gdy druga osoba ma to gdzieś? Karze milczeniem nawet kilka tygodni lub miesięcy… Zabrałabym się, ale jest w tym samym czasie kochającym ojcem. Zdaje sobie sprawę że to przemoc psychiczna. Nie pomaga siadanie i mówienie, że źle się czuje gdy mnie tak traktuje, mogę nawet przeprosić , że przeze mnie wpadł w gniew, nic nie pomaga, a milczenie w trakcie takiej rozmowy to kolejny walec na mojej psychice czuje się wtedy jeszcze bardziej upokorzona, nic nie warta, głupia i wogóle 😔 Mój mąż to pracoholik od 15 lat, ani dnia wolnego, nawet jak wracałam ze szpitala z dzieckiem nie pomógł, nie odciazyl- np przynieść drzewo lub rozpalić ogień w piecach, jak poroniłam to mimo próśb o przytulenie- nie przytulił, będąc w szpitalu – nie odwiedzał mnie…. Przykre. Może to brzydko ale liczę na zawał serca lub coś co go w końcu obudzi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.