PIERWSZE URODZINY BLOGA – MUMME

Nie napiszę w tym miejscu, że nie bardzo lubię podsumowania, ponieważ je uwielbiam.

MumMe ma rok. To był fantastyczny rok. Dla bloga i dla mnie. Mogę śmiało powiedzieć, że odnalazłam swoje miejsce. Tutaj – z Wami.

Przez ten rok śmialiśmy się i wzruszaliśmy wspólnie, pomagaliśmy innym i sobie wzajemnie. Przez ten rok napisałam dla Was 207 wpisów. Na Facebooku jestem z Wami każdego dnia, nie było w tym roku dnia bez MumMe. Dlaczego? Bo MumMe to ja – Ania. Nie internetowa kreacja, wymyślona postać, która reżyseruje swój wizerunek w sieci. To kobieta z krwi i kości. Kobieta, mama, żona, manager, blogerka. Dzielę się tu wszystkim co przynosi życie. Jestem mumią, jak mówi mój mąż. A Oski – najmłodszy z drużyny mówi do mnie mumme, choć nawet nie wie, że prowadzę blog.

Bardzo często słyszę pytanie: jak Ty to wszystko łączysz? Troje dzieci, mąż wyjeżdżający, praca, dom. Odpowiedź jest prosta. Kocham to, co robię. Uwielbiam Was bawić, wzruszać, czasem wkurzać (żeby nie było za słodko).

Jak narodziła się MumMe? Tym z Was, którzy nie znają tej historii krótko ją przypomnę.

Dokładnie rok temu pojechaliśmy całą rodziną na narty do Francji.

Pierwszy dzień wyglądał tak:

Ferie z dziećmi cz.1
Jedziemy na narty. Pierwszy raz w życiu. Spakowani w 3 walizy, 1 walizkę, dwa plecaki i dwie torby wyruszamy na lotnisko. Oski zasnął w samochodzie o 16.30. Rodzice wiedzą co to oznacza. Na lotnisku idę kupić kanapki i napoje. Jacek ma zająć się dziećmi przez te chwile. Po 10 minutach przychodzi do mnie mój dwuletni syn – zwiedzał sam lotnisko i akurat natrafił na mnie w jednym ze sklepów. Farciarz. A tata cóż – Pokemony siła wyższa. Nie mógł przecież przegrać walki w gymie. Idziemy do samolotu – Igor nie ma kurtki. Znajduje się 200m dalej. W samolocie mały poza startem i lądowaniem nie siedzi nawet chwilkę. Łazi po samolocie, dosiada się do ludzi i ich zagaduje, przełazi pod siedzeniami, nie pomagają żadne znane mi tricki, żeby go usadzić. 20.50 – lądujemy w Grenoble. Oliviera boli ucho. Walizki odbieramy niemal natychmiast. Czekamy na busa, który ma nas zawieźć do pensjonatu. Miły pan informuje nas, że odjazd za pół godziny. W hali (a raczej halce) przylotów nawet jednego krzesła. Dzieciaki siadają na walizkach, a Jacek idzie sprawdzić czy może nie lepiej wypożyczyć auto. Po 20 minutach dzwoni. Jest auto, tak zmieścimy się, trochę drogo, ale nie ma tragedii. Zaraz podjedzie i ruszamy. Dzwoni znowu. Ktoś tam mu powiedział, że ma Focusa za polowe ceny. Ale my w piątkę, z trzema walizami, jedna walizką, dwoma plecakami i dwiema torbami nie zmieścimy się do Focusa!! No tak. Dobra ok. Bierzemy to Berlingo. Dzwonię ja. Musimy mieć fotelik dla małego. Dzwoni on. Oni chcą dodatkową opłatę za fotelik. Serio?? Tak drogo, to nie bierzemy. Czekamy na autobus. 21.50- wsiadamy. Sprawdzamy, ile potrwa podróż. Aaaa! Na stronie pensjonatu było 60 km od Grenoble… ale lotnisko jest kilkadziesiąt km dalej!!! Mamy 110 km – 1,5h drogi. Pilot obiecuje, że z uwagi na to, że jesteśmy z dziećmi wysadza nas pod pensjonatem a nie na przystanku. Autobus stoi. 22.15 zaczynam być wściekła. 22.40 odjeżdżamy. Oski nadal aktywny, jako że wyspał się o 16. Po 23 zasypia, ja też. O 24 budzi mnie Jacek – to chyba zaraz tu. Oj nie pomylił się, jeszcze daleko. Wysiada pilot. Nie martwię się, wsiadając upewniłam się jeszcze czy wysadzi nas pod pensjonatem. 1 w nocy. Pierwszy przystanek. Jacek idzie sprawdzić u kierowcy, kiedy wysiadamy. Ups, nie zna angielskiego. Macha rękami i tłumaczy po francusku. Piąte przez dziesiąte zaczynamy rozumieć, że to nasz przystanek, nie wysadził nas przy pensjonacie, musimy sobie dojść. Taaak dojść. Idziemy w środku nocy – ja z Oskim na rękach. Panowie ciągną trzy walizy, jedna walizkę, dwa plecaki i dwie torby. Po niecałym kilometrze docieramy na miejsce. Uff, apartament wynagradza trudy podróży. Idziemy spać. Jutro będzie lepszy dzień.

 

Trzeci dzień wyglądał już tak:

 

Ferie z dziećmi cz.3
Już wieczorem pierwszego dnia Oliemu gile wiszą do pasa. W całej szufladzie leków, która zabrałam jak zwykle brakuje tych potrzebnych. Nie ma kropli do nosa ani Actifedu. Z czterech butelek wina, które kupiliśmy tylko jedna była zdatna do spożycia, idziemy więc spać o 21. O 24 budzi mnie Igor. Gorąco mu. Uchylam okno na chwilę, słyszę jego szczekający suchy kaszel. Na szczęście zabrałam Levopront – syrop – gdy nie mam go w apteczce robię się nerwowa. Po pół godziny Igor zasypia. 3:00 – Oski zaczyna kaszleć. O losie! Przyjechaliśmy tu tylko na tydzień!! Pół godziny po podaniu syropu zasypia spokojnie. Wstajemy rano, śniadanie, sprzątanie. Rodzina z trójką dzieci nie ma do dyspozycji oferty hotelowej. Pozostają apartamenty, które niestety trzeba ogarniać. Dzięki temu można na wakacjach poczuć się jak w domu. I wszystko to przy akompaniamencie muzyki z Psiego Patrolu (jak miło, że pomyśleli o DVD w pokoju). Qfa co za idiota wymyślił tu ten system wifi. Wpisuje im hasła co 15 minut!!!
Opracowujemy plan dnia. Oczywiście pod spanie Oskiego. Jacek jedzie z Igorem na lekcję na stok, my dojeżdżamy po spaniu, idziemy na lunch (mamy czas do 14). 12 nie śpi. 12.30 nie śpi. 13 nadal śpiewa The finger family. Aaaa! Trzymajcie mnie. Spania nie będzie. Będzie za to miłe popołudnie. Wiadomo. Jedziemy na lunch. Oczywiście mam podejrzenie, że wszystko będzie już zamknięte. Wsiadamy do autobusu, wszystkie miejsca zajęte. Nikt nie wstanie. Mały i Bebito latają po autobusie mimo, że usilnie staram się ich trzymać. Oski zasypia na stojąco. Nasz przystanek. Wciskam guzik, żeby wysiąść. Kierowca nie otwiera drzwi. Odjeżdża. Wysiadamy na następnym przystanku 500 m dalej i idziemy do chłopaków. Wszystkie restauracje zamknięte. Idę do apteki. Chcę kupić zapomniane krople do nosa i Actifed. Niespodzianka. Są na receptę. Francuzi u dzieci stosują głównie homeopatię. Znajdujemy jakiś czynny bar, jemy co nieco. Jacek z Igorem wracają na stok, my do pensjonatu. Oski zasypia w autobusie. Przez brudne na maxa szyby autobusu nie widzę, gdzie jesteśmy. Ooo przejechaliśmy nasz przystanek! Cudownie! Wysiadamy na następnym. Niosę te śpiące bezwładne 14,5 kg słodkiego ciężaru, za rękę prowadzę Oliviera. Skoro już jesteśmy koło sklepu – idziemy po zakupy. Mały budzi się na dobre przy półce ze słodyczami. Objuczona jak wielbłąd – wiadomo, wino waży, idę z nimi do pensjonatu starając się nie wywinąć orła na drodze. Plus jest taki, że Oski dziś odpadnie przed świętą godziną. Zdrówko. Wypijmy za to, by nie powstała część 4.

 

Część czwarta oczywiście powstała.

 

I tak po kilku dniach z chorymi dziećmi w apartamencie zostałam mocno zachęcona do przeniesienia swoich myśli na blog. Początkowo myślałam, że nie poradzę sobie z kwestiami technicznymi, ale okazało się, że nie taki diabeł straszny. Założyłam fanpage na Facebooku, wykupiłam domenę mumme.pl i… zanim wróciliśmy do Polski przepadłam. Byłam już MumMe. Mum-ja mama. Me-ja kobieta.

MumMe nie jest kolejnym blogiem parentingowym. To blog kobiety, mamy trzech chłopaków o życiu, nie tylko o macierzyństwie. Rozmawiamy o zdrowiu, urodzie, problemach społecznych, o dzieciach oczywiście też.

Przez ten rok do słownika wielu z Was weszły moje powiedzonka takie jak „bajzelkok” czy „serniczek wkurwiczek”.

Byłam już syreną, jednorożcem i małpą.

Dowiedziałam się z komentarzy, że nie wolno ufać osobom, które w domu mają błyszczyk na ustach oraz że moje dziecko to demon, bo tylko demony nie lubią grzejników.

Tak. Bywało śmiesznie.

Bywało też smutno, szczególnie kiedy dotykałam tematu przemocy domowej.

Bywało fantastycznie, gdy udało się zebrać pieniążki dla samotnej mamy piątki dzieci czy na lek dla Agaty chorej na białaczkę.

Dostałam od Was masę wiadomości, na każdą starałam się odpowiedzieć.

Jestem tu całym sercem.

Bardzo Wam dziękuję, że jesteście tu ze mną. Co miesiąc 150 tysięcy osób czyta moje teksty. Moje różowe karteczki obiegają internet wzdłuż i wszerz.

Czytają kobiety i mężczyźni, mężatki i singielki, babcie i dziadkowie.

Na Facebooku obserwuje mnie ponad 80 tysięcy osób.

I mam nadzieję, że będzie więcej.

Kolejny rok przed nami. Patrzę w przyszłość z uśmiechem. Jestem szczęśliwa tu i teraz. A  Wy jesteście współautorami tego szczęścia.

Dziękuję.

 MumMe – Anna Jaworska

6 komentarzy

  1. Wszystkiego najlepszego 🙂
    Trafiłam na ten blog przez przypadek kilka dni temu, ale czyta się go jednym tchem 🙂 pisz dalej, bo naprawdę świetnie Ci to wychodzi 🙂
    Ja od kilku lat piszę, ale raczej dla siebie. Kilku moich znajomych czyta mojego bloga, ale nigdzie nie udostępniam moich postów, dlatego czytelników mam niewielu. Może kiedyś zacznę udostępniać i coś z tego będzie 🙂
    Pozdrawiam
    Jola
    p.s. jakbyś miałam ochotę to zapraszam http://www.zyciowyporadnikjoli.blogspot.com

  2. 100 lat Mumme!!! Kosmicznej energii do życia i zdradzenia przepis na blogowy sukces! Te liczby robią wrażenie! Brawo Ty!

  3. Jesteś najlepsza!!! Czytałam różne blogi, mnie lub bardziej przydatne… Przygodę z Tobą rozpoczęłam kilka miesięcy temu przy okazji drugiej ciąży 🙂 nie przestawaj, nie zmieniaj się, bądź dla siebie, dla Chłopaków, dla nas 🙂 wszystkiego co najlepsze 🙂

  4. Polubiłam bloga w maju zeszłego roku..i nawet przez myśl mi nie przeszło..ze to dopiero pierwsze urodziny tego sympatycznego miejsca. Jest to jedyny blog,który wzbudza we mnie wiele emocji into nie tylko dobrych czasem tez się wkurzam ale dzięki temu ze nie jest obsmarkany cukierkami mozna go śledzić na bieżąco ? brawo!wszystkiego dobrego na kolejne lata Kobieto,Mamo.? ?❤

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.