ADOPCJA TO CUD NARODZIN. BO RODZICIELSTWO TO MIŁOŚĆ, A NIE DNA.

Mój wpis sprzed kilku tygodni na temat moich porodów przez cesarskie cięcie przeczytało ponad 75 000 osób. Komentarzy było co niemiara i większość z nich nie niosła ze sobą ładunku negatywnego, ale niestety znalazły się i takie, które ponoszą kwestie wartości kobiety jako matki z uwagi na fakt, iż dziecko przyszło na świat przez tzw. cesarkę. Moje zdanie na ten temat wyraziłam jasno we wpisie, który możecie przeczytać TUTAJ.

Po publikacji odezwała się do mnie Joanna*, która uświadomiła mi, że istnieje jeszcze jeden rodzaj porodu, poprzez który kobieta staje się matką.

Ten poród to pełne przysposobienie. Inaczej adopcja.

Ciąża trwa tutaj zdecydowanie dłużej niż ta naturalna i jest każdego dnia bombardowana procedurami i urzędniczymi działaniami.

Joanna zgodziła się porozmawiać ze mną i opowiedzieć swoją historię.

 

Mumme: Asiu, opowiedz mi proszę Waszą historię.

 

Joanna: Historia jest długa i pełna wrażeń, nie wiem która część walki o normalność byłaby warta wysłuchania. O tym jak bardzo chcieliśmy być normalna rodziną? O powodach takiej, a nie innej drogi i wchodzeniu na nasze K2? O ” uśmiechniętym” porodzie? Czy o tym jak teraz żyć normalnie mimo opinii publicznej i poza stereotypami?

 

M: O wszystkim. Zacznijmy od tego jak to się stało, że zdecydowaliście się na adopcję?

 

J: Adopcja w naszym przypadku była najbezpieczniejszą drogą do normalności. Bardzo dawno temu, kiedy okazało się, że urodzenie dziecka nie przyjdzie mi z łatwością, mój chłopak stwierdził, że nie muszę być reproduktorem materiałów genetycznych i jakiś czas później został moim mężem. Trafiliśmy razem na front.

Najpierw były operacje z bliznami jak po CC, potem szturmowanie klinik, w których dowiedziałam się że jeśli ktoś z mojej rodziny chorował na nowotwór, to przy stymulacji do in vitro ryzyko mojego zachorowania wzrasta do kilkudziesięciu procent, potem czarna rozpacz i udawanie nowoczesnego związku, w którym bezdzietność jest wyborem.

Najgorsze w tym czasie były wiadomości o nieplanowanych ciążach znajomych i ich mieszanych uczuciach. Aż w końcu chłopak, który ożenił się z kobietą nie-reproduktorem powiedział, że ma dosyć tego, że innym spełniają się nasze marzenia i zapisał nas do szkoły oficerskiej zwanej OA (ośrodkiem adopcyjnym). Właśnie tak wybraliśmy PpPP ( poród przez przysposobienie pełne).

Następny był poligon instytucyjno-urzędniczy.

Poligon rozpoczął się od badań, w których trzeba było udowodnić, że jest się normalnym i spełnia się normy normalności, tylko że nikt nie mówi o kryteriach, ani o wynikach badań. Potem musieliśmy opowiadać o tym jak normalni będziemy we 3 lub 4. Potem musieliśmy pogodzić się ze stratą, bo u nas i tak do końca normalnie nie będzie. Po kilku miesiącach wraz z innymi rekrutami na oficerów byliśmy szkoleni z normalności, czyli odgrywaliśmy rolę, udawaliśmy emocje, przewidywaliśmy zachowania własne i cudze. Byliśmy za to oceniani i naprawdę mieliśmy wrażenie, że do niczego się nie nadajemy i planowaliśmy dezercję.

Odcinek trzeci, w którym jest nas troje.

Przetrwaliśmy i czekaliśmy kolejnych kilka miesięcy. Moje dwie kreski miały się pojawić na ekranie telefonu. Zadzwonili, że możemy zobaczyć dokumenty Malucha – taka procedura. Nie wszystko było dobrze… Kazali się zastanowić nad decyzją, ta możliwość wyboru jest straszna.  Umówiliśmy się na spotkanie.  Maluch spał w wózku, kiedy spojrzałam na niego, powolutku otworzył oczka i się uśmiechnął. Chyba mnie wybrał.

Kolejne dwa miesiące trwała procedura sądowa. Nie mogliśmy posługiwać się pierwszymi dokumentami Synka, drugich jeszcze nie było. Droga przez tłumaczenia u lekarza, w urzędach etc. Tłumaczenie w pracy, bo proszę o roczny urlop macierzyński za 2 tygodnie. Czytałam w internecie o wzbudzeniu laktacji, w Stanach proponują to podczas procedury, zadzwoniłam do położnej, a ona w odpowiedzi zapytała, czy to program radiowy na żywo. W końcu Synek przyjechał z nami do domu. Był 26 maja.

Taki prezent w Dniu Mamy

To moja prawie trzyletnia „ciąża”. Dalej już było prawie tak jak u wszystkich.

 

M: Ile miał synek kiedy do Was trafił?

 

J: 3,5 miesiąca.

 

M: Czy planujecie powiedzieć mu o tym w przyszłości?

 

J: Mówimy cały czas. Zadaje pytania, a my mówimy prawdę, oczywiście stosowną do wieku, nie jestem zwolenniczą jednej ważnej rozmowy, u nas to nie jest tabu. Poza tym nie będę nic udawać, to nieuczciwe.

 

M: Czy udało Ci się wzbudzić laktację?

 

J: Nie miałam szans, do tego jest potrzebna odpowiednia opieka medyczna. W Polsce to dalej temat kontrowersyjny. Jednak myślę, że kobiety powinny mieć szansę wyboru.  

 

M: Czy możesz krótko opowiedzieć jak wygląda procedura adopcyjna?

 

J: Warunki mogą się różnić w zależności od miasta, w którym jest ośrodek. Nasi znajomi przechodzili procedurę 300 km od miejsca zamieszkania i było trochę inaczej. O adopcję mogą się starać pary (preferowane małżeństwa) z 5 letnim stażem, nie wszystkie ośrodki uznają osoby samotne, choć prawo ich nie wyklucza.

Po zgłoszeniu para ma spotkania indywidualne z pedagogiem i psychologiem. Rozmowy dotyczą funkcjonowania rodziny, wywiadu rodzinnego, ogólnej sytuacji. Wtedy przeprowadzane są testy psychologiczne. Ten etap trwa kilka miesięcy. Na tym etapie trzeba dostarczyć dokumenty takie jak: rozliczenie roczne z dochodów, zaświadczenia z pracy, opinie o rodzinie, opis relacji rodzinnych itp.

Potem w zależności od kolejki i opinii psychologów kwalifikują do spotkań grupowych, w których bierze udział kilka par.

Spotkania odbywają się co tydzień przed około 3 miesiące. Wtedy wymieniane są doświadczenia, przekazywana jest wiedza specjalistyczna na temat możliwych problemów dzieci opuszczonych, poruszane są wątpliwości przyszłych rodziców, omawiana jest procedura.

Od zgłoszenia do OA do zakończenia spotkań grupowych upływa 2 lata. Potem czeka się na telefon przez kolejnych kilka miesięcy.

Kiedy ośrodek dzwoni z propozycją dziecka, umawiamy się na wgląd do dokumentacji. Jest tam opisany stan zdrowia, opinia psychologa (nawet dla niemowląt) i inne informacje dotyczące dziecka. Nie pokazuje się jego zdjęć. Tę propozycję można odrzucić.

Jeśli zostaje zaakceptowana, to można umawiać się z dzieckiem i od jego reakcji zależy czy trafi do rodziny.

Zapomniałam wspomnieć o wizycie w domu potencjalnej rodziny. Pracownicy ośrodka sprawdzają, czy w domu jest łazienka i czy dziecko będzie miało własną przestrzeń.

Z tego co się orientowaliśmy teraz na dziecko czeka się minimum 3 lata i jest większe prawdopodobieństwo różnych deficytów.

Im starsze dziecko tym procedura krótsza, podobnie z rodzeństwem.

 

M: Czyli można powiedzieć, że na niemowlę czeka się najdłużej?

 

J: Tak.

 

M: Powiedz mi jeszcze proszę, czy zgłaszając się do ośrodka możesz określić wiek dziecka, jakie chcielibyście adoptować?

 

J: Tak możesz, chociaż są pewne reguły. Często starszym rodzicom (powyżej 40 lat) odradza się niemowlęta, ponieważ dobrze jest gdy różnica wieku jest porównywalna do tej, którą mogłaby wystąpić naturalnie, poza tym dyspozycja fizyczna rodziców zmienia się z wiekiem

 

M: Co było dla Ciebie najtrudniejsze?

 

J: Najtrudniejsze do tej pory jest to od czego zaczęła się nasza rozmowa. Udowadnianie sobie, że jestem wartościową kobietą, mimo niedoskonałości macicy. Dzięki mojej rodzinie wiem, że jestem dobrą żoną i matką, praca daje mi poczucie spełnienia, ale kiedy czytam dyskusje kobiet, które licytują swoją kobiecość na podstawie liczby i jakości urodzeń  zastanawiam się gdzie jest miejsce na mój głos w dyskusji.

I jeszcze jedna sprawa. Kilka razy ktoś wspomniał o naszej wspaniałomyślności i odwadze, a tak naprawdę to czysty egoizm, bo chcieliśmy być jak wszyscy.

M: Dziękuję Ci za tę rozmowę.

Jak wszyscy… Według ogólnodostępnych statystyk problem niepłodności dotyka dziś nawet 1,5 miliona par. Dla większości z nich adopcja jest rozwiązaniem ostatecznym między innymi ze względu na wyśrubowane wymagania i trudne, długotrwałe procedury. W grę wchodzą też kwestie psychologiczne, takie jak lęk przed tym, czy będziemy w stanie pokochać obce dziecko jak własne oraz lęk przed przyszłością. To wątpliwości, dylematy i rozterki.

Czy mama, która adoptowała dziecko jest mamą mniej, bo nie miała możliwości urodzić swojego dziecka ani przez cesarskie cięcie, ani naturalnie? Czy jest mamą mniej, bo nie mogła karmić swojego dziecka piersią?

A może jest mamą bardziej, bo przełamała tyle barier, walczyła tak bardzo o to, by móc pokochać dziecko, którego nie urodziła, które nie ma jej oczu, ani nosa taty.

Mama adopcyjna nie jest mamą ani bardziej, ani mniej.

Jest mamą tak samo, jak każda z nas.

Bo mama, to osoba, która kocha, troszczy się, pielęgnuje, wychowuje, uczy, boi się, poświęca się, robi błędy, stara się, oddaje dziecku siebie. Trzyma je za rękę, stoi za nim kiedy ono potrzebuje jej wsparcia i tuli je dając mu największy skarb. Miłość i poczucie bezpieczeństwa. Najważniejsze, co rodzic może dać swojemu dziecku.

 

*imię bohaterki zostało zmienione

 Anna Jaworska – MumMe

Jeśli uważasz, że mój wpis porusza ważny według Ciebie temat,  udostępnij go proszę, klikając UDOSTĘPNIJ (kopiuj/wklej nie jest udostępnieniem).

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

9 komentarzy

  1. zgadzam sie adopcja to trudna decyzja, chyba trudniejsza niz urodzenie dziecka, w rodzinie mam adoptowana kuzynke, i to byla najlepsza decyzja jaka podjela ciocia z mezem, maja kochajace dziecko, obecnie juz wnuczke, sa bardzo szczesliwi 🙂 a wszyscy traktuja to jak normalnie, bo to jest wlasnie normalne i piekne 🙂

  2. Piękny artykuł.
    Zapominamy jednak o jeszcze jednym rodzaju mam: macochach.
    Jakże brzydko brzmi to słowo. Dlatego tak bardzo lubię gdy Młody nazywa mnie przybraną mamą.
    Mamą jestem od 4 tygdoni. Przybraną mamą od 3,5 lat. Razem z mężem wychowujemy jego 9-letniego syna. Gdy mąż wygrał sprawę o opiekę nad synem i Młody zamieszkał z nami w ciągu jednej nocy zmienił się cały mój świat. Mimo, że Młody miał wtedy 5,5 roku były nocne wstawania do dziecka, bo miał koszmary. Pierwsze 3 miesiące to niedospanie, zmęczenie, stres. Pierwsze choroby, nieprzespane noce, nauka bycia w 3 a nie w 2. Musiałam przeorganizować swoje życie dla bardzo straumatyzowanego dziecka. Relacje z matką mojego pasierba sprawy i życia nam nie ułatwiały – wprost przeciwnie.
    Na początku Młody mówił mi po imieniu. Nagle któregoś dnia po powrocie z weekendu u mamy wrócił i sam z siebie zaczął mówić mi ciociu. Tak mówi do dzisiaj. Nie żądam by mówił mi mamo, on mamę już ma.
    Nie znaczy jednak że dla niego mamą nie jestem. Opowiadając w szkole o rodzicach wymienia mnie i tatę. Na Dzień Matki robi mi laurki i niespodzianki. Ludziom mówi, że jestem jego „przebraną mamą” a nie macochą. Bo macocha tak brzydko brzmi.
    Mimo wszystko wielokrotnie musiałam się nasłuchać od znajomych z dziećmi : jak urodzisz swoje to zrozumiesz, nie jesteś matką więc nie rozumiesz. Ja rozumiałam już wcześniej. To, że nie urodziłam, to że nie mówi na mnie mamo nie znaczy, że dla mojego przybranego syna nie jestem mamą. Jestem nią. Bo go wychowuję, kocham i zapewniam poczucie bezpieczeństwa. Mimo, że wg przepisów nie mam w stosunku do niego żadnych praw i w świetle przepisów jestem dla niego tak naprawdę nikim.
    Nie urodziłam, nie adoptowałam ale i tak jestem mamą. Mamą taka jak każda inna. Która kocha bez granic i dla swojego syna zrobi wszystko.

    1. Heh no jajestem w podobnej sytuacji mój mąż miał już syna z wcześniejszego związku Damian miał 3 l jak z nami zamieszkał i od tamtej pory jestem mamą jego biologiczna ma mnóstwo nałogów min alkoholowy. Damian jej nie pamięta mnóstwo przeszliśmy. Mamy jeszcze synka który ma 2l i 8m Damian teraz prawie 7l Dwa rodzaje Macierzyństwa dwie drogi.

  3. W zasadzie jako Ojciec „adopcyjny” zgadzam się w pełni z powyższym wpisem, a najbardziej podoba mi się tytuł, bo rodzicielstwo to rzeczywiście miłość, pot, łzy, nieprzespane noce, wszystkie emocje na każdym poszczególnym etapie dorastania dziecka, a nie dna. Ba,! Znam dziesiątki przypadków, gdzie przekazanie dna ogranicza się właściwie tylko do jego powielenia i niewiele ma wspólnego z rodzicielstwem. Jedno chciałbym tylko dodać: artykuł / wywiad jest z oczywistych przyczyn przedstawiony z punktu widzenia Matki – chciałbym Tylko dodać że z punktu widzenia Ojca jest dokładnie tak samo – My też zmagamy się z niedociągnięciami naszej męskości i musimy się z tym mierzyć w konfrontacji z innymi superpłodnymi samcami. Kwestią kluczową jest uświadomienie sobie samemu że pomijając proces spłodzenia potomstwa, nic nie ujmuje naszym rodzicielskim uczuciom, doznaniom i sercu wkładanemu w wychowanie naszego dziecka.
    I NAJWAŻNIEJSZE rodzic nie musi być biologiczny – musi być kochający.
    Pozdrawiam

  4. Bardzo dobrze, że został poruszony taki temat. Mamy adopcyjne to takie same mamy, jak każde inne. Ja osobiście przeszłam 3 cesarki…, piersią prawie nie karmiłam, mimo że walczyłam o każdą kroplę…również usłyszałam, że „ominęło mnie to, co najpiękniejsze”…( o ile rozrywanie i nieziemski ból z towarzyszącym niejednokrotnie pękającym kroczem mogą być piękne…)

  5. Dziękuję Ci za ten wpis. Naprawdę. Piszę o adopcji od jakiegoś czasu, ale mam wrażenie, że nadal temat zepchnięty jest na margines. Ważne jest to co zrobiłaś Ty. Matka, która z adopcją nie ma nic wspólnego – pisze o tym. Mówi głośno, że popiera <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.