NIE JESTEM CIERPLIWĄ MAMĄ I NIE BĘDĘ UDAWAĆ, ŻE JEST INACZEJ

Nie jestem cierpliwą mamą. Nie jestem z tych, które ze stoickim spokojem znoszą te wszystkie kłótnie i dramy. Które z uśmiechem na ustach i zrozumieniem w oczach powtarzają: „to tylko dzieci”, kiedy dom zamienia się w pobojowisko, a krzyki słychać w sąsiednim mieście.

Jestem raczej z tych, które jak hukną, to dzieci sąsiadów, mieszkających 2 km od nas, idą myć zęby. Dostaję białej gorączki przed wyjściem z domu z dziećmi, wkurzam się, gdy wieczorem łażą zamiast spać, irytuje mnie ciągłe przypominanie im o wszystkim i to, że nigdy niczego nie mogą znaleźć.

Czasem trochę zazdroszczę tym mamom, oazom spokoju, które niczym kwiat lotosu pozostają niewzruszone, gdy ich dzieci jęczą, marudzą, zadają 6899 pytań na dobę. Ze stoickim spokojem odpowiadają na te 6899 pytań, przy czym każdą odpowiedź rozpoczynają słowem Kochanie. Nigdy nie mają ochoty powiedzieć „zamknij się”, nie tracą zimnej krwi, kiedy dziecko samo próbuje zapiąć sobie zamek, nie wkurzają się na bałagan, nie irytuje ich, kiedy dzieci się kłócą i robią sobie na złość. Podobno istnieją takie.
Ja tak nie potrafię niestety. Choćbym nie wiem jak nad sobą pracowała, to przychodzi moment, że mi się przelewa i wtedy się odpalam.

Nie uważam tego za przemoc. Ludzie krzyczą, by uwolnić emocje – to naturalne. Zawsze tłumaczę to dzieciom. Każdy ma prawo zdenerwować się i czasem krzyczy. Oczywiście być może jest to jakaś ułomność czy nieumiejętność poradzenia sobie z brakiem cierpliwości, zmęczeniem czy irytacją. Ale powiedzmy sobie szczerze – ludzi, którzy są jak skała, ze świecą szukać. Myślę, że większość z nas ma jednak swoje granice, które przesuwają się też wraz z natężeniem stresu w danym czasie, ilością spraw i obowiązków, zmęczeniem czy samopoczuciem.

Nie jesteśmy robotami. To, że jestem matką nie oznacza, że nie jestem już człowiekiem. Mama to nie jest nadczłowiek, choć czasem musi wykazać się nadludzką wręcz cierpliwością.

Zdarza mi się dojść do ściany w tym macierzyństwie i myśleć: kurwa, już nie dam rady.

Ale daję rzecz jasna. Coco jumbo i do przodu. I to, że tak pomyślałam nie czyni mnie złą matką. Bynajmniej.

Czuję się absolutnie normalna w tym wszystkim.

Podziwiam mamy, które rzeczywiście nigdy nie czują się macierzyństwem zmęczone czy zniecierpliwione.

Ale bardziej współczuję tym, które udają, że tak jest, bo tych jest więcej. To one najbardziej lubią krytykować te z nas, które mają obniżoną tolerancję na jazgot, kwiczenie, nadmiar obowiązków, brak możliwości zrobienia czegokolwiek dla siebie, zmęczenie, którego sen nie pokona, kołowrotek codzienny i bycie do dyspozycji wszystkich wokół 24 godziny na dobę.

Wszystkie mamy, które znam osobiście są raczej mniej niż bardziej cierpliwe. Wywracamy oczami, zrzędzimy, mruczymy pod nosem, krzyczymy i klniemy. Są dni, że od rana czekamy na wieczór, że mamy ochotę walnąć to wszystko i wyjść, że dla świętego spokoju pozwalamy dzieciom na różne rzeczy – na przykład granie czy oglądanie TV godzinami.

I w tej całej swojej niedoskonałości kochamy te dzieci najbardziej na świecie. I tęsknimy za nimi czasem nawet, gdy tylko zasną. Zrobiłybyśmy dla nich wszystko, oddałybyśmy za nie życie. Wszystko, co w życiu robimy, to z myślą o nich.

Takie to macierzyństwo jest! Pełne sprzeczności, słodko-gorzkie, dalekie od książkowych ideałów. I bez filtra i Photoshopa tak to właśnie wygląda! Bez ściemy, owijania w bawełnę i słodko-pierdzących opowiastek. Czasem jest miód, a czasem smród.

A kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień…

 Anna Jaworska – MumMe

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę, klikając UDOSTĘPNIJ (kopiuj/wklej nie jest udostępnieniem). 

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/