MOŻE JESTEM DZIWNĄ MATKĄ

Wczoraj na zebraniu z rodzicami dzieci klasy III wychowawczyni zapowiedziała wyjazd na tzw.  Zieloną Szkołę w maju przyszłego roku – tak na zakończenie etapu wczesnej edukacji. Po wyjściu z sali jedna z mam powiedziała do mnie coś w stylu: „Ojej dwa dni i dwie noce poza domem! No nie wiem.”

Serio?? Powiedziałam. Mój Olivier w tym roku spędził poza domem całe ferie zimowe i miesiąc wakacji – na obozach sportowych. Ma 8 lat, ale na obozy jeździ już od ponad dwóch – pierwszy zaliczył, gdy miał 6. Radzi sobie doskonale, podobnie zresztą jak jego starszy brat, który również na pierwszy obóz pojechał jako sześciolatek.

Jest więcej rzeczy, które robię lub których nie robię w odróżnieniu od wielu mam, które znam lub obserwuję.

  • Zaczynając od przedszkola – nie ubieram i nie rozbieram dziecka w szatni. No chyba, że bardzo, ale to naprawdę bardzo się spieszę lub ewidentnie dzieje się coś, z czym nie może sobie poradzić – np. zacięty zamek. Powiem szczerze, że wszyscy rodzice i dziadkowie, których spotykam w szatni od lat, zakładają i zdejmują dzieciom buty, kurtki itd. Cztero- czy pięciolatek naprawdę może to już zrobić sam, a przecież kiedy dzieci wychodzą później na dwór, to panie muszą ubierać te, które nie potrafią ubrać się same. To spore utrudnienie.

 

  • Nie odprowadzam dzieci do szkoły – od pierwszej klasy. Moi synowie mają szczęście mieć tę samą wychowawczynię, która powiedziała nam 1 września: Macie Państwo tydzień na odprowadzanie dzieci do szkoły. Po tygodniu proszę zostawić dziecko pod szkołą, a do klasy idzie samo. Podobnie z odbieraniem – czekamy na dzieci przed wejściem. W szatni nie ma miejsca dla rodziców. I bardzo dobrze. Ubieranie i rozbieranie dziecka szkolnego to już w ogóle przesada.

 

  • Nie odrabiam z dziećmi lekcji. Mąż też nie. Od samego początku panuje u nas zasada, że dzieci odrabiają lekcje od razu po powrocie ze szkoły (pisałam o tym TUTAJ). Po pierwsze ze względu na popołudniowe treningi, po drugie po to, by popołudnie było na odpoczynek i sport. Zazwyczaj więc chłopcy mają odrobione lekcje, gdy wracam do domu. Jeśli mają wątpliwości, nie rozumieją czegoś, zawsze służę radą, wytłumaczę, podpowiem, ale nie robię tego ani z nimi, ani tym bardziej za nich. Żadnych prac plastycznych, pisania wypracowań, przepisywania zeszytów, nic z tych rzeczy. Co innego pomoc w nauce przed sprawdzianem – tu zawsze jestem do dyspozycji, żeby przepytać, wyjaśnić, usystematyzować wiedzę.

 

  • Nie kupuję drogich, zbytecznych rzeczy, nawet jeśli mnie na to stać. Jeśli mają chęć kupić np. droższe ubranie czy kolejne słuchawki, to muszą kupić to ze swoich oszczędności (dostają kieszonkowe) lub dołożyć ze swoich pieniążków (ja daję tyle ile normalnie wydałabym na buty, a oni muszą dołożyć za „prestiżowe”).

 

  • Nie robię wszystkiego za nich. Moje dzieci muszą umieć przygotować sobie proste jedzenie – 7 latek musi umieć zrobić sobie kanapki, a 10 latek niezbyt trudny makaron czy jajecznicę. Mają w domu obowiązki i nie wyobrażam sobie inaczej. Muszą ogarniać wokół siebie, wynosić po sobie naczynia, zapakować i rozpakować zmywarkę, wynieść śmieci, rozładować zakupy. Natomiast za rzeczy ponadprogramowe – np. koszenie trawy (mamy 2 ha działkę) czy sprzątanie samochodów dostają dodatkowe pieniądze.

 

  • Nie pakuję ich na wyjazdy. Pytam oczywiście o to czy zabrali potrzebne rzeczy, ale nie szykuję tych rzeczy i nie umieszczam ich w walizce. Po pierwsze dlatego, że dziecko spakowane przez mamę nic nie może znaleźć w swoim bagażu. Po drugie dlatego, że po prostu muszą się tego nauczyć. I tak Igor nie spakował sobie kiedyś ręcznika i musiał wycierać się po myciu T-shirtem. Teraz o ręczniku pamięta w pierwszej kolejności.

Podobno dzieci leniwych rodziców są najbardziej samodzielne. Leniwa nie jestem, ale zasada „zrób to sam” bardzo mi odpowiada jako metoda wychowawcza.

Jako matka staram się uczyć ich jak największej samodzielności od najmłodszych lat. Staram się ich nie wyręczać. Z pewnością jest jeszcze wiele rzeczy, o których tu nie wspomniałam, bo albo wydają mi się oczywiste albo nie przychodzą mi teraz do głowy, a które chłopcy robią sami.

Na pewno są też rzeczy, które robię za nich – zawsze lub czasami, mimo że mogliby mnie w to nie angażować.

Nie jestem idealną mamą, ale wychowując synów cały czas mam na uwadze to, że przygotowuję ich do życia beze mnie. Traktuję ich jak ptaki – przygotowuję do lotu. Nie jak latawce, trzymane na lince.

Ale może ja jestem dziwną matką?

ANIA JAWORSKA – MUMME

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę, klikając UDOSTĘPNIJ (kopiuj/wklej nie jest udostępnieniem).

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

Wpis może zawierać lokowanie produktów lub usług, ale nigdy nie polecam tych, których nie sprawdziłam i z których sama bym nie skorzystała. Polecam wyłącznie to, czemu ufam i w co wierzę.

2 komentarze

  1. W końcu jakaś normalna kobieta. Już miałam wrażenie że jestem wyrodną matką bo nie robię nic za syna. Dziękuję za ten wpis?

  2. Kurcze, w pierwszej chwili pomyślałam „jezu co za matka”, a w drugiej „w sumie moja mama robiła dokładnie tak samo” i wyrosłam jakoś na człowieka 🙂 i dzisiaj chce tak samo wychować własne dziecię. Nie jesteś dziwną matką, tylko po prostu normalną. Bardzo fajny tekst, na pewno go sobie zapisze na zaś. Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.