Ferie z dziećmi cz.2
Pierwszy dzień w Alpach. Pobudka o 8. Przezorna ja kupiłam na lotnisku więcej kanapek, wzięłam z domu kawę i herbatę. Można jakoś rozpocząć dzień. Po śniadaniu odziewamy się – bielizna, bielizna termiczna, spodnie narciarskie, bluzy, kurtki, chłopaki kominiarki, kaski, gogle, rękawice, śniegowce, my z Oskim czapy, szaliki – Oski wyje – boi się chłopaków w kaskach i goglach.
Idziemy na przystanek. Ski bus za 20 minut. Panowie zapomnieli, ze pójście do toalety w całym osprzęcie graniczy z niemożliwością… Oski marudzi. Na tak 11. Tego nie wzięłam pod uwagę. Szybka kalkulacja… Jacek jedzie ze starszakami na stok, my z Oskim idziemy do sklepu po coś do jedzenia i wracamy do pokoju na spanie. Idziemy szukać sklepu. W połowie drogi ryczy, ze nie chce już iść. Wózka nie mamy, tata zdecydował, ze już się nie przyda. Włażę z nim na rękach pod górę, sklepu nie ma. Wracamy. Za duże rękawiczki spadają mu z rączek co stanowi, rzecz jasna, kolejny powód do płaczu. Wracamy do pokoju. Oski idzie spać. Wstaje w całkiem dobrym nastroju, ale głodny. W lodowce echo. Zapobiegliwa matka ma do dyspozycji- flipsy, paluchy chlebowe i 7 days 🙂 sama tez się raczę – na zegarze 15, a po narciarzach ani widu ani słychu. Są. To co, idziemy coś zjeść. No jasne, jesteśmy we Francji! Nie zjedliśmy do 14 to teraz otworzą o 19. Idziemy zatem do sklepu. Maszerujemy ferajną 1km pod górę. Tatuś zrobi obiad w apartamencie. Zakupy zrobione. Jacek jak wielbłąd objuczony z 30 kg zakupów idzie przed nami, doganiamy go już w pokoju. Rozpakowujemy. Mmmm, będzie makaron z chorizo – mój ulubiony. Mamy sól? Hm, No niestety. Tego nie przewidziałam. Dwa łyki wina, napieram po sól do sklepu pod górę tym razem sama. Chyba dokupię wina. Dużo. Będzie potrzebne.