Weszłam do sekretariatu szybkim krokiem, na tyle na ile umożliwiała mi to wąska, długa spódnica beżowej garsonki. W naszej szkole językowej lektorów obowiązywał ścisły dress code – spodnie lub długa spódnica, elegancka koszula, marynarka, pełne obuwie. Trochę mnie to męczyło, był środek lipca, żar lał się z nieba, a ja odziana od stóp do głów, ale miałam pracę na wakacje. Dla 22-letniej studentki pedagogiki praca w szkole językowej była po prostu spełnieniem marzeń. Pracowałam wcześniej w knajpach, udzielałam korepetycji z angielskiego, robiłam paznokcie po domach, ale to była prawdziwa praca, za całkiem niezłe pieniądze. Byłam z niej dumna.
Przerwy między zajęciami były dość krótkie, dlatego zwykle wpadałam do sekretariatu jak po ogień, żeby zerknąć na plan i wymienić podręczniki. Tak było i tym razem. Nagle usłyszałam „cześć”. Podniosłam głowę i zobaczyłam znajomą twarz. Znałam Jacka przelotnie. Widywaliśmy się czasem na imprezach, mieliśmy wspólnych znajomych, wyskoczyliśmy kiedyś nawet w trakcie dyskoteki coś przekąsić razem z moją koleżanką. Dwa razy po imprezie odwiózł mnie do domu – zupełnie po koleżeńsku wówczas.
Tego dnia wyglądał jednak nieco inaczej niż go zapamiętałam. Był mocno opalony, dobrze zbudowany, ubrany w błękitną koszulę. Zazwyczaj widywałam go w garniturach o dziwnych kolorach i koszulach z haftem na ogromnych kołnierzykach, w cygańskim stylu. Zdecydowanie bardziej podobał mi się w letnim wydaniu.
Przerwa dobiegła końca, więc chwyciłam dziennik i książki i pobiegłam do sali, w której czekała na mnie moja grupa. Nowym uczniem w grupie średniozaawansowanej był Jacek.
Zajęcia skończyłam jak zwykle o 20:50. Do przystanku miałam tylko kilkaset metrów, ale niestety autobus przyjeżdżał dopiero o 21:35, więc nie spieszyłam się nigdy z wyjściem z pracy.
Zeszłam na dół i spojrzałam w lewo. Jacek siedział na ławeczce i czekał na mnie.
Odwieźć Cię do domu? – zapytał.
Jasne – powiedziałam. Znaliśmy się przecież jakiś czas, więc nie bałam się, że mnie wywiezie, zgwałci i zakopie.
Fajnie nam się rozmawiało. Swobodnie. Rozmowa nie była wymuszona, nie było niezręcznych chwil milczenia. On opowiadał o swojej pracy, o studiach MBA, które właśnie zaczynał i pomyśle na wakacyjny kurs językowy, żeby przed rozpoczęciem nauki podszkolić trochę angielski. Ja mówiłam o moich studiach, pracy w szkole i pewnie o różnych pierdołach, których żaden facet nie lubi słuchać, ale nie okazywał znudzenia czy zniecierpliwienia moim gadaniem. Dobrze się przyczaił.
Pożegnaliśmy się jak kolega i koleżanka i choć byłam wtedy sama w domu, nie zaprosiłam go na górę na herbatę.
Wchodząc na dziesiąte piętro miałam jednak przypuszczenie graniczące z pewnością, że to właśnie będzie mój mąż.
C.d.n.