LOVE STORY CZ.2

Leżałam w wannie wypełnionej po brzegi intensywnie pachnącą wodą z mnóstwem piany. W ręce trzymałam telefon – jak zawsze, gdy miałam chwilę wolnego czasu. Rzadko zdarzały mi się takie momenty.

Dzień wcześniej Jacek znowu czekał na mnie pod szkołą po zajęciach. Nie miałam lekcji z jego grupą, ale minęliśmy się na korytarzu.

Podobnie jak we wtorek, odwiózł mnie do domu i ponownie nie zaprosiłam go na górę. Długo rozmawialiśmy w samochodzie. Słuchał – co oczywiście wówczas poczytywałam za objaw zainteresowania tym, co mówię nie znając życia i nie wiedząc jeszcze, kiedy facet słucha najuważniej…Coraz bardziej całą sobą nabierałam przekonania, że z tym facetem chciałabym spędzić resztę życia.

Był mądry, poukładany, doświadczony, dość zasadniczy – bardzo mi to imponowało. Wśród rówieśników próżno było szukać mężczyzny, a co dopiero faceta na poziomie.

Zresztą nie szukałam nawet. W tamtym czasie upierałam się, że nigdy nie wyjdę za mąż i nie będę miała dzieci – aż do tamtego tygodnia. W ciągu tych kilku dni coś się zmieniło. W mojej głowie…. I w sercu. Czułam to bardzo wyraźnie.

Może poszlibyśmy dzisiaj do kina? – szybko wystukałam sms wilgotną dłonią pokrytą pianą.

Odpowiedź przyszła po dłuższej chwili – dziś wiem, że był tego dnia – w piątek – umówiony na imprezę. Mieli być koledzy i jakieś laski.  Przekalkulował i odpisał, że przyjedzie po mnie wieczorem.

Poszliśmy na najromantyczniejszy film wszechczasów – Too fast, too furious (Za szybcy, za wściekli). Co za muzyka! Byłam absolutnie zauroczona. Filmem i Jackiem.

Po kinie poszliśmy jeszcze do knajpy i znowu odwiózł mnie do domu nie wchodząc na górę.

Fajnie nam się gadało.

W sobotę były moje imieniny. W planach miałam wieczorny koncert Sarah Connor w Sopocie z moją przyrodnią siostrą.

Po południu wpadł Jacek z ogromną czerwoną różą i płytą z muzyką z 2 Fast 2 Furious.

Genialna – do dziś ją uwielbiam.

Nie siedział długo.

Koncert w Sopocie skończył się bardzo późno – około północy. Ale on czekał. Wiadomo, wciąż miał na co.

Pojechaliśmy do Jastrzębiej Góry. Cały czas gadaliśmy i gadaliśmy – do rana.

Kiedy odwiózł mnie do domu, po raz pierwszy całowaliśmy się, ale na górę nie wszedł. Cóż za samokontrola!

Następnego dnia umówiliśmy się na plażę – był środek lata, piękna pogoda. Na plaży okazało się, że mój wybranek jest naprawdę świetnie zbudowany, co podkreślały jego jebitnie różowe, kulturystyczne slipki kąpielowe (LOL).

Po południu pojechaliśmy odwiedzić moją mamę. Kiedy Jacek poszedł do toalety szepnęła mi: on jest jakiś nienormalny. Powiedział, że się z Tobą ożeni. Oczywiście – powiedziałam. To będzie mój mąż. Choć z drugiej strony podziwiam, jego deklaracje przed skonsumowaniem naszej znajomości.

Ja już dzień wcześniej powiedziałam to samo mojej siostrze – Marcie.

Byłam po prostu absolutnie pewna.

On albo nikt.

Zaręczyny były piękne, romantyczne – Dwór Oliwski, oprawa, pierścionek – jak na filmie.

I tak 26 grudnia 2003 roku, dokładnie 5 miesięcy po naszym spotkaniu w szkole (o którym pisałam w pierwszej części LOVE STORY ) stanęliśmy przed ołtarzem i o 17.36 w Katedrze Oliwskiej powiedzieliśmy sobie TAK.

Dziś na pewno nasz ślub wyglądałby zupełnie inaczej, ale było pięknie. Podniosła atmosfera, sopranistka śpiewająca Ave Maria, wystrój katedry, piękni, młodzi i zakochani MY.

Miałam wtedy 23 lata, Jacek 31. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to był najlepszy życiowy wybór. Za nami 17 wspaniałych lat wspólnego życia. Przez ten czas urodziłam nam troje najcudowniejszych dzieci – naszych synów.

Jeśli miałabym jakoś podsumować te lata i dać radę ludziom, którzy stoją na początku tej drogi powiedziałabym, że aby małżeństwo było udane, trzeba nie tylko znaleźć właściwą osobę. Trzeba również być właściwą osobą.

Tego Wam wszystkim życzę.

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *