MOJE DZIECKO MA ADHD

Jedna z mam – czytelniczek mojego bloga – podzieliła się ze mną swoją historią. Jej życzeniem było, abym opublikowała ją na blogu, co niniejszym czynię.

„Mam trzech synów. Najstarszy w lutym skończy 16 lat, drugi Grzesiu lat 9 oraz najmłodszy – w styczniu będzie miał 2 latka. Grzesia urodziłam w wieku 24 lat. Przyszedł na świat przez cesarskie cięcie w 2008 r. Rodziłam około 25 godzin bez rezultatu. Podawano mi oksytocynę, nie było postępu porodu. Grzesiu urodził się w terminie – 40 tydzień ciąży. Ważył 3525 g, mierzył 56 cm. Odjęto mu punkty za zabarwienie skóry, był siny. Potem rozwijał się prawidłowo. Wszystko było w porządku. Był normalnym zdrowym dzieckiem, wesołym, energicznym.

Kiedy miał 4 latka wróciłam do pracy, a Grzesiu poszedł do przedszkola. Chodził do niego dwa lata. Żadnych niepokojących sygnałów z przedszkola o jakichś problemach, zdarzało się sporadycznie, że wpadał w konflikty z rówieśnikami, ale jak to określała Pani przedszkolanka, było to w normie, jak to dziecko.

Jako 6 latek przymusowo poszedł do pierwszej klasy (nie wiedziałam o możliwości odroczenia nauki dziecka o rok, przedszkolanka też mnie o takiej możliwości nie informowała, bo nie widziała do tego wskazań). Grzesiu cieszył się, że pójdzie do pierwszej klasy i że będzie chodził do szkoły tam, gdzie chodzi jego starszy brat.

Przez pierwsze 3-4 tygodnie było wszystko w porządku. Potem słyszałam już tylko same uwagi. Grzesiu nie chciał siedzieć w ławce, odmawiał pracy na lekcji, wolał się bawić.

Materiał, który powinien przerabiać w szkole, robiłam z nim w domu. W końcu wychowawczyni powiedziała, że powinnam udać się z synem do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej i sprawdzić, czy jest emocjonalnie dojrzały, bo jej zdaniem nie, i że powinnam odroczyć jego edukację i cofnąć go do zerówki. Do szkoły chodził chętnie, jednak pracować nie chciał. Za to w domu chętnie się uczył.

Udaliśmy się na badania. Wypadł na nich przeciętnie. Pani psycholog poinformowała mnie, że decyzja należy do mnie. Rozmawiałam z synem, nie chciał słyszeć nic na temat tego, żeby pójść do zerówki, płakał. Nie wyraziłam zgody na cofnięcie go. Poradnia wydała stosowne pismo, z którym udałam się do szkoły. I wtedy dopiero się zaczęło…

Dzień w dzień uwagi, że nie pracuje, że jest niegrzeczny, nie słucha Pani, że bije inne dzieci. Telefony ze szkoły codziennie. Były również sytuacje, kiedy dzwoniła do mnie wychowawczyni, że Grzesia boli głowa i mam go natychmiast odebrać. Kiedy wchodziłam do klasy Grześ był uśmiechnięty. Pytałam, czy już dobrze się czuje…. Patrzył na mnie jak na wariatkę.  Pani dzwoniła, bo bolała cię główka… A on odpowiadał, że nie wie o co chodzi, jemu nic nie jest…. W domu nie miał żadnych dolegliwości.

Wciąż słyszałam to samo: proszę go odroczyć, proszę zrozumieć, że to dla jego dobra. Pójdzie do zerówki i będzie ok. Miejsce w szkole będzie, zmieni się tylko klasa…

W końcu nie wytrzymałam i poszłam po odroczenie. Syn był zły, przeżywał, że jego koledzy będą w pierwszej klasie, a on pójdzie do zerówki, ale jakoś udało się mu wszystko wyjaśnić. Poszłam zanieść do szkoły dokumenty odraczające, był to początek grudnia. Okazało się w sekretariacie, że muszę poszukać innej szkoły, bo w tej miejsca brak.

W nowej szkole sytuacja się powtarzała, było naprawdę ciężko. Rodzice czekali na mnie przed szkołą z żalami, że Grzesiu uderzył ich dziecko. Telefony od nauczyciela, wezwania do pedagoga. Zaczęłam uczestniczyć w lekcjach, szkolnych wyjściach do kina. Dużo się naoglądałam, bardzo często moje dziecko było prowokowane przez inne dzieci. Grzesiu reagował na wszystko złością. Psychoterapia nie przynosiła skutku. Grzesiu zaczął rozpaczać, że chce wrócić do swojej szkoły i chce do pierwszej klasy… Cała klasa pod wpływem swoich rodziców odwróciła się od Grzesia. W końcu to on stał się ofiarą. Obiecałam mu, że kiedy będzie pracował na lekcjach, to od nowego roku wróci do swojej szkoły.

Było lepiej, były wzloty i upadki, ale generalnie lepiej. Zainterweniowała też nauczycielka, aby dzieci zmieniły podejście do Grzesia. Z niektórymi się ładnie bawił.

Potem wakacje.

No i w końcu pierwsza klasa. W swojej starej szkole, tak jak obiecywałam. Entuzjazmu w szkole, kiedy poszłam go zapisać, za bardzo nie widziałam. Grzegorz miał już przyklejoną łatkę łobuza, niegrzecznego dziecka.

Trafił do klasy, gdzie wychowawczynią była pani Beata. Początki były w porządku. Zrażona doświadczeniami dzień w dzień chodziłam i dopytywałam, czy nic się nie dzieje. Po około miesiącu sytuacja powróciła. Syn odmawiał pracy. Przez całą pierwszą klasę przerabiałam z nim w domu po szkole to, co powinien robić na lekcjach. Nic nie dawało rezultatu: rozmowy, prośby, kary. Dobrze było tylko na zajęciach komputerowych – zawsze szczęśliwy przynosił 5 i 6. Gorzej szło mu z j. polskiego, słabo wychodziło czytanie i pisanie. Z matematyki za to był mistrzem. No i powtórka … narastająca agresja, krzywe spojrzenia rodziców, pretensje nauczycielki. Wciąż upatrywała jego zachowania w tym, że jest niegrzeczny, że pyskuje, że bije, że brak mu jakichkolwiek norm społecznych i że jest źle wychowany.

Cokolwiek nie zdarzyło się złego w szkole zawsze to na pewno był Grzesiu. Dzieci zrzucały na niego winę, chociaż on z niektórymi sytuacjami nie miał nic wspólnego. Syn zaczął skarżyć się w domu. Opowiadał, że koleżanka napluła mu do śniadania, że ktoś zniszczył mu gumkę do zmazywania, że farbami pomalowali mu kurtkę, podarli bluzę – te dzieci nigdy nie poniosły żadnej kary, czasem pani wpisała im tylko uwagę. Wiele razy Grzegorz opowiadał, że jego ktoś uderzył, a Pani wtedy się odwracała. Mnie informowała, że sobie syn wszystko wymyśla. I jak twierdziła, Grzegorz sam zapracował sobie na to co się działo.

Postanowiłam, że ponownie pójdę z nim na badania do poradni. Badania potwierdziły moje przypuszczenia. Grzegorz otrzymał opinię o specyficznych trudnościach w uczeniu się. W opinii znalazły się zalecenia dla rodziców i nauczycieli. Z naszej strony spełniane. W szkole ani przez moment.

Klasa pierwsza dobiegała końca i otrzymałam informację, że mój syn nie przejdzie do drugiej klasy. Napisałam pismo do dyrekcji z prośbą o promocję. Zostałam wezwana do szkoły na spotkanie, był dyrektor, wicedyrektorka, pedagog oraz wychowawczyni. Na spotkaniu okazało się, że zostałam oszukana przez wychowawczynię, która wcześniej poinformowała mnie, że tego dnia rada pedagogiczna zadecydowała o braku promocji Grzegorza. Tego dnia żadna rada się nie odbywała. Prosiłam wówczas wychowawczynię, aby dała mu szansę, że już miał tyle zmian, które źle na niego wpływały, że to będzie dla niego porażka. Była nieugięta. Rozpowiadała również informacje, że jest przeze mnie straszona, i że i tak nic nie wskóram, a ja wysłałam jej tylko prośbę smsem, żeby przemyślała jeszcze raz na spokojnie decyzje i że będę walczyć o własne dziecko do samego końca.

Dyrektor przychylił się do mojej prośby i Grześ otrzymał promocję.

W drugiej klasie kazało się, że Pani wychowawczyni poszła na urlop na pół roku. Początkowo klasa przez około miesiąc miała ciągłe zastępstwa z różnymi nauczycielami. Było raczej w porządku. Bardzo sporadycznie słyszałam drobne uwagi, że na przykład chodzi po klasie. Pan dyrektor zatrudnił nową nauczycielkę, młodziutką panią Joannę. Nawiązałam z nią kontakt, żeby wiedzieć co się dzieje. Poinformowałam ją o trudnościach jakie mamy, mówiła, że sporo się nasłuchała, ale nie nastawia się negatywnie, że Grzegorzowi trzeba pomóc, że to fajny chłopak. Zapytałam ją czy zapoznała się z opinią z poradni – nie wiedziała nawet, że taka istnieje. … Grzegorz zaczął przynosić uzupełnione ćwiczenia, notatki, zaznaczane prace domowe. Widać było postępy.

Były za to problemy z innymi nauczycielami. Grześ zaczął skarżyć się w domu, że inni nauczyciele na niego krzyczą, że pani od angielskiego wyrzuciła mu z plecaka książki, bo nie chciał ich wyciągnąć. Innym razem byłam wezwana do pedagoga, ponieważ Grzegorz wyciągnął szpilki ze szkolnej gazetki i straszył nauczycielkę, że ją ukłuje. Poszłam do szkoły, zostałam strasznie wyzwana przez panią od informatyki, że źle wychowałam dziecko. Na to wszedł Grzesiek – zaczął krzyczeć, że zrobił to, ponieważ popchnął go kolega, on koledze oddał, a Pani złapała go (zademonstrował) za bluzę na klatce piersiowej i odepchnęła tak, że wpadł na ścianę. Nauczycielka się wypierała. Ale ja wierzyłam, że tak właśnie było. Nauczycielka ta była już wobec mnie bardzo nerwowa i została nawet poproszona o wyjście z sali, w której byłyśmy razem z pedagogiem.

Syn dostał tików nerwowych. Rozmawiałam z panią pedagog, która poradziła, żebym zrobiła mu badania i zgłosiła się do psychiatry. Poinformowałam, że tak zrobię i że nie chcę, aby Grzegorz miał jakąkolwiek styczność z tą nauczycielką, że sobie tego nie życzę. Sama podupadłam na zdrowiu… Kilka dni po tej sytuacji miałam wyciętych z życiorysu. Płakałam i nie wiedziałam co robić i jak pomóc dziecku.

Trafiliśmy wpierw do neurologa – ponad 1.5 h rozmowy z lekarzem i badania- neurologicznie zdrowy. Pani neurolog zaleciła EEG głowy oraz wizytę u psychiatry. W trakcie badań zrobiła też mi i mężowi test, którego wynik przepowiadał, że to może być ADHD. Zrobiliśmy badanie EEG głowy. Wykazało, że Grzegorz ma możliwość tylko 10 sekundowej koncentracji. Cały czas na badaniu Grześ się wiercił, machał nogami, wszystko go interesowało. Pani, która wykonała badanie powiedziała, że w takim wypadku tylko psychiatra i lekcje indywidualne, bo inaczej on sobie nie poradzi w szkole.

No i trafiliśmy do psychiatry dziecięcego. Wizyta trwała prawie 2 godziny. Wywiad z rodzicami, rozmowa z Grzegorzem. Diagnoza – „książkowy przykład zaburzeń hiperkinetycznych z deficytem uwagi” czyli ADHD. Lekcje edukacji wczesnoszkolnej indywidualnie w szkole w wydzielonym pomieszczeniu. Komputery, religia, angielski z klasą, aby go kompletnie nie odizolować od rówieśników. Pani doktor przepisała lek X – przez pierwszy tydzień 1 tabletka rano 25 mg, po tygodniu 1 tabletka 40 mg. Zapytałam, co to za lek. Mówiła, że nie są to żadne psychotropy, tylko typowy lek na ADHD, żeby poprawić mu koncentrację. W międzyczasie mijało pierwsze półrocze, okazało się, że wraca poprzednia wychowawczyni. W biegu załatwialiśmy dokumentację, żeby tylko już przejść na nauczanie indywidualne.

Grzegorz w większości pracował na lekcjach, ale czasem zaczął skarżyć się na ból brzucha. Zgłaszaliśmy to psychiatrze, kazała podawać probiotyk i zrobić badanie krwi. Badania wyszły w porządku, a mimo wszystko od czasu do czasu brzuch go pobolewał. Przyszedł czas wakacji. Grzegorz otrzymał promocję do klasy trzeciej. W wakacje odstawiliśmy lek – zgodnie z zaleceniem lekarza.

Przyszedł wrzesień. Zgodnie z zaleceniami lekarza mieliśmy wrócić do leków. Syn strasznie się bronił, mówił, że nie chce ich brać. Jednak przekonałam go, już we wrześniu piękniej czytał. Widziałam jednak, że często ma powiększone źrenice, narzekał na brzuch, z jedzenia pozostały tylko naleśniki… Chodził coraz bledszy, na lekcjach źle się czuł, paznokcie u stóp zaczęły się kruszyć, przy kostkach u nóg wyszły mu czerwone plamy, zrobił się bardzo wrażliwy, płakał z byle powodu, wciąż chciał się przytulać.

Pojechaliśmy do lekarza. Ważył dokładnie tyle, ile w ubiegłym roku – 29 kg. Mizerniał w oczach. Wszystkie te objawy nastąpiły w bardzo krótkim czasie. Poinformowałam o tym psychiatrę. Przepisała dodatkowy lek, mówiła, że po nim zwiększy się mu apetyt. Nazywał się Y dawka 0.25mg dwa razy dziennie. Kolejnego dnia podałam mu X oraz nowy lek. Poinformowałam nauczycielkę o wdrożeniu nowego leku, a ona po lekcji zgłosiła mi, że Grzegorz dziwnie się zachowywał. Kładł się na ławce. Mówił, że śmierdzi mu kotem. Kiedy Pani Joanna powiedziała mu, że to niemożliwe, bo tutaj kota nie ma, zrobił się agresywny, kopał ławkę, był wściekły… Zajrzałam w ulotkę, razem z nauczycielką zaczęłyśmy czytać,  okazało się, że to lek na chorobę dwubiegunową.

Zadzwoniłam do psychiatry, kazała na dwa dni odstawić nowy lek. Grzegorz po odstawieniu nowego leku zachowywał się normalnie. Był pilny w szkole, czytał nawet czytanki na zapas, aby zdobyć dobre stopnie. Ale robił się coraz słabszy. Odbierałam go ze szkoły w czasie lekcji, ponieważ źle się czuł, był słaby, blady i wymiotował. Poszliśmy do lekarza rodzinnego i prosiłam o skierowania na badania. Zaczęłam czytać na temat leku X, który podawałam dziecku i zmroziło mi krew w żyłach. Były informacje o zawałach serca i o śmierci. Poprosiłam lekarkę o badanie EKG. Zważyliśmy go. Przez trzy tygodnie schudł półtora kilograma. W domu całego go oglądałam, zauważyłam, że ma na ciele meszek.

Zanim otrzymałam wyniki kontaktowałam się z psychiatrą. Kazała natychmiast odstawić lek. Poczułam ogromną ulgę. W sekundę  spłukałam go w ubikacji.

Wyniki krwi i moczu wyszły źle. EKG również. Serce biło jak oszalałe, do trzech razy na sekundę. Lek odstawiony. Wszystkie objawy jakie miał syn są w ulotce leku….

Wiem, że już nigdy nie podam mu takiego leku. Nauczycielka podziela moje zdanie. A poprzednia wychowawczyni, kiedy poszłam zanieść zwolnienie o całkowitej niezdolności do zajęć w-f, była hmm… Po raz pierwszy zobaczyłam w niej człowieka.

Łzy jej stały w oczach i cały czas powtarzała, że jest jej bardzo przykro…

Szkoda, że tyle musiało się wydarzyć, aby szkoła zmieniła podejście do Grzegorza i do mnie.

Nie wiem co będzie dalej. Póki co Grześ znów bryka po domu, w szkole był dwa razy po odstawieniu leków i było dobrze. Echo serca wyszło całkiem przyzwoicie. Nie wiem tylko czy nie wróci agresja, tego się boję i boję się tego, co będzie wtedy się działo w szkole.

Przez ponad rok leczyłam Synka farmakologicznie…. Żałuję tego. Pod presją szkoły wykończyłabym własne dziecko. Ucierpiało jego zdrowie.”

*Imiona bohaterów zostały zmienione.

 Anna Jaworska – MumMe

Jeśli uważasz, że mój wpis porusza ważny według Ciebie temat, udostępnij go proszę, klikając UDOSTĘPNIJ (kopiuj/wklej nie jest udostępnieniem).

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

16 komentarzy

  1. Przeszłam przez to samo piekło 3 lata walki o syna! Gratuluję Pani odwagi do opisania tego ! Życzę powodzenia jestem całym sercem z Panią!

  2. Witam Ja rowniez przechodzilam i nadal przechodze przez ten koszmar Pomimo ze dzieci były leczone farmakologicznie wraz z nauczaniem indywidualnym to przynioslo mizerne skutki Teraz sa dorosli ,nie przystosowani spolecznie ,nie potrafią odnaleźć sie w grupie i sa narkomanami po nie udamym leczeniu i terapii A ja wciąż sie martwie o ich przyszlosc….:(

  3. Bardzo podobnie było u nas. Dopóki nie dostarczyłam opinii z poradni (do której poszliśmy sami), słyszeliśmy że mamy źle wychowane dziecko.

  4. Mam córkę Gabrysie 20 latkę a syn Jakub ma 18 lat. To co pani opisala było podobnie u mnie. Nauczycielka od matematyki w podstawówce byla tak podla ze potrafila powiedziec przy klasie „zaraz przyjedzie karetka i zabiora Ciebie w kaftan”
    Dyrektor zmienił Kubie nauczycoela na czas 6kl. W gimnazjum nie bylo łatwiej. Większość klasy byla razem już od czasów przedszkola. Każdy mial swoje zdanie. Rodzina tez uważała że oni wiedzą co dla moich dzieci jest lepsze. Trzeba tu dodać ze od małego wychowuje ich sama. To moj wybór.
    Wracając.
    Miałam wspaniałą pania psychiatre ktora sama odradzała leki. Dojeżdżaliśmy ale to nie miało znaczenia. W miescie za to również cudowna psycholog prowadząca z poradni. Czasami chodziłam sie do niej poprostu wypłakać bo jak ludzie mogą byc tak okrutni na tym świecie. W domu musiałam byc dla obojga silna.
    Rozumiem co pani przechodziła piszac o telefonach do pracy. W ostatniej klasie gimnazjum syn nie zdał. Tak bardzo nie chcial chodzic do szkoły. Gdy wrócił znów do 3 kl gimnazjum los sie uśmiechnął. Koleżanka powiedziała ze szukaja pravownika do sklepiku szkolnego. Nie zastanawiałam się. Zmienilam prace i bylam bliżej syna. My sie rozumieliśmy. Nie potrzebował siedzieć ze mną ale ja chcialam pokazać jaką jest mądra i dobrą osobą. Można by sie tu rozpisywać jak do tego doszło ale chodzi o to ze cześć dzieci zmieniła zdanie o Kubie.
    Próbowałam też różnych sposobów na wolny czas i po długim naprawdę długim szukaniu znalazłam synowi cos co sprawia mu radość. Od jakiegoś czasu uczęszczamy na strzelnicę.
    Wciąż ma mało przyjaciół a rodzice dzieci z podstawówki i gimnazjum dopiero teraz się do syna przekonuje.
    Życzę każdemu rodzicowi żeby mieli dużo serca dla tych pociech i tak samo wiele dla rodzeństwa tych dzieciaczków.

  5. Przeżyłam z moim synem prawie identyczną historię. W tej chwili ma skończone 12 lat. Bardzo się wyciszył, panie mówią, że wydoroślał i świetnie radzi sobie z rozładowywaniem nadmiaru energii. Życzę powodzenia dla Grzesiowi I całej jego rodzinie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.