LISTY DO M. – GORSZE MATKI

GORSZE MATKI

Temat adopcji oraz CC, które pojawiły się na blogu MumMe natchnął mnie, żeby napisać do Pani z moją historią, którą wielokrotnie chciałam opisać na własnych blogach. Jednak wstyd oraz upokorzenie, jakie się z tym wiążą i sama myśl, że ktoś w internecie mógłby mnie oceniać, zniechęcały mnie i kolejne strony zamykałam.

Miałam 17 lat, gdy zaszłam w ciążę. Wybrałam już studia i starałam się skrupulatnie do nich przygotowywać. Fakultety, zajęcia dodatkowe itp. Nie byłam typem kujona. Po prostu starałam się jak najlepiej wykorzystać czas, w którym w końcu, po długim czasie zaczęło mi się układać (niestety mam syndrom BpD).

Nieodpowiednio ulokowałam uczucia. Zaufałam niewłaściwej osobie. Zostałam zgwałcona przez własnego chłopaka. Dla mnie najgorsze w całej tej historii nie było dziecko, które było jego owocem, ale sam fakt gwałtu. Czułam się brudna, wykorzystana, nie potrafiłam już określić czy to normalne czy nie, przecież byliśmy razem, więc może nie zrozumiał, kiedy mówiłam, że nie jestem gotowa. Może niedostatecznie to zakomunikowałam. Czułam się winna.

Rodzice wspierali mnie i starali się wymyślić jak najlepsze rozwiązanie dla mnie i dla dziecka. Byli jedynymi ludźmi, którzy mnie nie oceniali. Choć ich początkowa reakcja była dla mnie ciężka, z czasem udało nam się pogodzić z sytuacją.

W szkole wszyscy myśleli, że po prostu wpadłam przez głupotę i cieszył mnie fakt, że nikt nie widzi w moim przypadku innych możliwości. Wolałam być nazywana głupią, wolałam słyszeć, że zmarnowałam swoją przyszłość, zmarnowałam potencjał itp., niż żeby ktoś patrzył na mnie jak na ofiarę. Nikt raczej też nie uwierzyłby w gwałt, gdyż mój ówczesny chłopak był bardzo czarującą postacią. Toksycznie wręcz.

Kiedy było już widać brzuszek, oceniali mnie ludzie na ulicy, w tramwaju, w sklepie. Padały niewybredne komentarze, że dzieci robią dzieci itd. Najbardziej okrutne były w tym wszystkim starsze kobiety. Znosiłam to jednak z godnością, nie komentowałam, nie tłumaczyłam się. W domu płakałam. Następnie tłumaczenia u lekarzy, u specjalistów (ciąża była zagrożona) stały się już automatyczne. Bez emocji.

Często byłam wyśmiewana, zawstydzana, wprawiana w poczucie winy, poniżana przez osoby dorosłe. W dniu porodu miałam już 18 lat, w dalszym ciągu jednak wyglądałam na mniej.
Rodziłam z dala od domu. Sama bez nikogo, jedynie z mamą pod telefonem. W szpitalu zostałam chyba potraktowana gorzej niż bydło. Poniżenie najbardziej odczułam od położnej, której pokrzepiające słowa, kiedy poprosiłam o znieczulenie brzmiały „było się zabezpieczać, teraz cierp. Poród boli to żadna nowość. Kiedyś rodziło się bez znieczuleń. Phi znieczulenia jej się zachciało.” Kiedy już wyłam pod sam koniec, pocieszyła mnie, że moje dziecko w czepku urodzone, z taką matką co się mazgai. Na drugą dobę wypisałam się na własne żądanie.

Później, bieganie po urzędach, żeby załatwić świadczenia socjalne, nadać dziecku imię. Nawet chrzest dla wielu księży okazał się problemem.
Kolejna droga przez upokorzenia, tłumaczenie się, dlaczego nie mogę ojca dziecka, któremu nie nadałam praw rodzicielskich, pozwać o alimenty (Ale jak to nie zna Pani ojca?) Mnóstwo spojrzeń, wyzwisk, politowania, dyskredytowanie mnie jako osoby zdolnej wychować dziecko, próby wpłynięcia na mnie odnośnie decyzji zatrzymania i wychowania dziecka. No.. dużo tego było, można by pisać i pisać bez końca.

Proszę mnie nie zrozumieć, źle. Nie chodzi mi o to, aby samotne, zwłaszcza młode matki wynosić na ołtarze, oddawać im coraz to nowsze przywileje, pisać programy z plusami. Liczyłam tylko, na trochę szacunku i zrozumienia.
Większość z tych kobiet (przeważnie to od nich doznałam przykrości) miała kiedyś lub ma małe dzieci. Z pewnością wiedzą jaki trud będę musiała włożyć, żeby zapewnić dziecku byt, opiekę, bezpieczeństwo. Mogły domyślać się jaka życiowa lekcja mnie czeka podczas wychowywania syna. Jednak to ich komentarze oraz zachowanie były tymi najbardziej okrutnymi.

Zostałam ukarana przez pewną część społeczeństwa za to, że postanowiłam wychować dziecko sama. Za to, że w ogóle je urodziłam. Takie odnoszę dziś wrażenie. Na przekór tym wszystkim zawistnym osobom mogę jedynie powiedzieć, że dziś mój syn ma się dobrze. Ma również młodszą siostrę. Ojczyma i mnie. Być może nie jesteśmy idealną książkową rodziną.

Rekonstrukcja wiele mnie kosztowała, wyrzeczeń, upokorzeń, bólu. To była bardzo bolesna i długa lekcja. Nie zapomnę jej do końca życia. Wiem, że takich dziewczyn jak ja jest wiele, Również kobiet, które odeszły z własnej woli, czy zostały porzucone przez partnerów. Wciąż jesteśmy wyrzutkami społecznymi. Jesteśmy „gorsze”, tak jak matka pragnąca dać dziecku dom poprzez adopcję, tak jak matka karmiąca butelką, tak jak matka rodząca poprzez cesarskie cięcie, ta która prosi o znieczulenie, czy ta która pobiera pomoc finansową od Państwa w wychowaniu dzieci.

Pozdrawiam serdecznie i życzę dalszych sukcesów. Mama dwójki rozrabiaków.*

* Cały tekst to list otrzymany na messenger MumMe, opublikowany za zgodą Autorki