INFLUENCERZY, BLOGERZY I INNA SZARAŃCZA

INFLUENCER

 

„To taka nowa nazwa na żebraka.”

„Nie znam tej patoli.”

„Skomentowałbym, ale wrodzona kultura osobista nakazuje mi zachować spokój i ciszę. Nie byłby to miły komentarz odnośnie influ..coś tam.”

„Te panie influencerki są nieco spóźnione… To kolejny dowód na to, jak bardzo bezwartościowa jest ta „profesja.”

 „Daj coś za darmo zrobię Ci reklamę, nie dasz to pożałujesz…”

„Kurde nie chcę wyjść na ignoranta, ale kim są te panie zwane influenserkami i na kogo wpływają?”

„Chciały pić szampany, a piją co im kupią.. influencerki…niedługo w szkołach będzie taki zawód?”

„To nie one są chore psychicznie tylko ludzie, którzy je obserwują i są pod ich wpływem.”

„Do roboty wypad, te całe pseudo konta powinni poblokować albo blokować tych co wyłudzają coś od innych ludzi.”

„Kogo obchodzą te bezużyteczne osoby?”

„Do roboty najpierw, potem można się mizdrzyć.”

 

W INTERNECIE MOŻESZ BYĆ KIM CHCESZ. CIEKAWE DLACZEGO LUDZIE TAK CZĘSTO WYBIERAJĄ BYCIE IDIOTAMI?

 

Recepta na zrobienie z siebie idioty? Skomentować coś w internecie na zasadzie nie wiem, ale się wypowiem.

Ostatnio mamy w „internetach” wysyp artykułów o tzw. infuencerach, za sprawą „januszy” biznesu i reklamy, którzy upublicznili korespondencję z blogerami.

Sorry, że troszkę poprzynudzam, ale widzę, że muszę coś napisać, bo niezrozumienie jest po wszystkich stronach tej układanki: „żebraków”, „łaskawców” i „społeczności internetowej”, w tym „januszy” komentowania.

Ok. To zacznijmy od początku.

Kiedy powstał influencer marketing? Mniej więcej w XVIII wieku na Dworze Królowej Angielskiej.

Kto to jest influencer? Jest to osoba mająca wpływ na decyzje podejmowane przez innych. Różne decyzje, nie tylko zakupowe.

Prościej? Proszę bardzo. Najwięksi polscy influencerzy to (według mnie):

Robert Lewandowski – jak się ogoli na wizji, to rzesze jego fanów, lecą kupić Gillette. Jak będzie w gazetce Biedronki, to jego fani przestaną kupować w Lidlu. Poza tym wszyscy go znają – nawet w Indonezji mnie o niego pytali.

Magda Gessler – jak gdzieś coś przekąsi, to każdy chce tam się nażreć.

Tadeusz Rydzyk – jak powie na antenie, że potrzebna jest kasa, to zastępy jego wyznawców już ślą przelewy, jak powie na kogo głosować, to się robią kolejki przy urnach po mszy na 8:00.

Tak, na tym, po krótce, opiera się influencer marketing, czyli na ludziach, których troszkę znamy, troszkę lubimy, troszkę im ufamy, troszkę się z nimi utożsamiamy i dlatego jesteśmy podatni na ich sugestie, bo przecież nie oszukiwaliby nas, prawda?

Oczywiście to jest pierwsza liga influencerska i nie każdego reklamodawcę stać na nią. Dlatego mamy też inne ligi – każdemu wedle potrzeb i możliwości. Nie stać Cię na Mercedesa? Jeździsz Dacią. I to jeździ, i to jeździ. I Lewandowski zrobi reklamę i Roksana 1234 zrobi reklamę (dzięki Niewyparzonej Pudernicy).

Lewandowskiego zostawię w spokoju, bo co tu dużo gadać.

Zajmę się tymi niższymi ligami – bo też i internety nimi właśnie się zajmują.

JANUSZE MARKETINGU

 

Knajpka z Sopotu wrzuciła post o tym, jak jakaś „influencerka” chce się za darmo nażłopać u nich Aperolu. Internety to podchwyciły, bo przecież my Polacy uważamy, że: „mnie będzie lepiej, jak Tobie będzie gorzej”.  Dlatego: jak to tak? Za darmo się nażłopać? Nie, no trzeba ją zgnoić. Nie może mieć lepiej. I wysyp komentarzy, jak wyżej.

Reklama dźwignią handlu. „Janusz biznesu” z Sopotu o tym zapomniał – zobaczymy jak będzie sobie radził po sezonie.

Od strony biznesowej: blogerka złożyła mu ofertę biznesową: „ja się napiję i najem, a w zamian zrobię Ci reklamę na FB, żeby moi czytelnicy wiedzieli, gdzie wpadać, jak będą w Sopocie. Będzie to koszt dla Ciebie około 100 zł (cena za żarcie i chlanie, po odliczeniu marży knajpy).” Czy 100 zł, to dużo, czy mało? Wystarczy, żeby wpadła kolejna para z tej rekomendacji i już się zwraca.

Oczywiście nie każdy ma ochotę się reklamować, czy też nie każdy musi się reklamować. W takim wypadku, kultura biznesowa nakazuje krótką odmowną odpowiedź lub po prostu zignorowanie takiej oferty.

Nie wiem jak Wy, ale ja co chwilę dostaję różne oferty od sklepów, hoteli, linii lotniczych, itd. O! nawet teraz dostałem sms: „Kredyt do 550 tys. w 1 dzień odp. TAK, aby poznać szczegóły.” To są takie same oferty marketingowe, nawet nie handlowe, jak tamta. Więc o co chodzi? A, pewnie o to, że „za darmo”!

Inny przykład to ten, gdy „janusze marketingu” z Aioli zamieścili taką oto reklamę: „Na śniadanie u nas stać nawet influencera”. Fajny pomysł na hasło reklamowe w świetle ostatnich publikacji o twórcach internetowych (tak, twórcach, nie influencerach – patrz definicja powyżej). Bardzo kreatywny, ale dla sezonowej budy z kebabem gdzieś w Łebie, a nie dla restauracji, która wypromowała się właśnie dzięki influencerom. Zapraszali ich, prosili, żeby się oznaczali, uzgadniali warunki: śniadanko, pieniążki, itd. A teraz srają we własne gniazdo. I oczywiście pokazują, że to wszystko był bull shit – czyli zatracają autentyczność swoich poprzednich działań. Dodatkowo, skoro uważają, że stać nawet influencera, to znaczy, że uważają, iż influencerzy za mało zarabiają – mam nadzieję, że wszyscy będą pamiętać o tym, przy wycenie kolejnej współpracy. Brawo Aioli – „geniusze marketingu” – pożyjemy zobaczymy.

DEJ

 

No dobra, to przechodzimy do sedna tego „za darmo”. Nie ma Cię na FB, nie istniejesz, mówią. Coś w tym jest. Prawie wszyscy są dzisiaj na FB albo na innych portalach w necie. Prawie każdy używa internetu – to jest jak równoległy świat. I nie ma co tu zaprzeczać – to się nie zmieni, to się jeszcze pogłębi. Prawie wszyscy tutaj jesteśmy, a tak mało z nas rozumie jak ten świat działa. Jak się tu poruszać, jak się tu zachowywać? A zasady są takie same jak w świecie rzeczywistym – nikt nie jest tutaj anonimowy – i wszystkie mechanizmy działają podobnie, tylko wirtualnie. Niestety problem braku tej wiedzy dotyczy też większości blogerów i influencerów.

Tak samo jest z marketingiem. Przez ostatnie 30 lat bombardowani byliśmy tradycyjną reklamą: prasa, radio, telewizja i po prostu mamy tego dosyć.

Kto zwraca uwagę na reklamy w gazecie? Ba, kto czyta gazety?

Kto ogląda reklamy w telewizji? Reklama, cyk pilot i mamy inny program – na czas bloku reklamowego.

Kto słucha reklam w radio? Reklama, cyk inna stacja – do tej poprzedniej już nawet nie wracamy.

A internet? A internet to co innego. Przynajmniej na najbliższych kilkanaście lat. Każdy kogoś czyta, kogoś subskrybuje, prawie każdy szuka tam opinii na temat jakiegoś produktu. I dlatego marketing internetowy będzie się coraz bardziej rozwijał. A przede wszystkim influencer marketing – bo przecież jak kogoś czytamy, subskrybujemy, oglądamy – to przecież się z nim identyfikujemy, ufamy mu. Bo przecież nas nie oszuka, prawda?

Właściwie to temat jest na tyle nowy, że prawie nie ma jeszcze dobrej literatury w tym zakresie. Wyjątkiem jest tutaj „Influencer marketing” wydany przez Whitepress – pozycja obowiązkowa dla wszystkich: blogerów, influencerów, agencji reklamowych, pracowników marketingu, handlowców, ale też po prostu osób, które chciały by poznać troszkę świat, w którym się obracają.

 

NO MONEY – NO HONEY

 

A jak internet, to co? Ano Google, Facebook, Instagram i YouTube. Przynajmniej w najbliższej przewidywalnej przyszłości.

Skupmy się na FB (na innych kanałach są bardzo podobne zależności). Cytując Wikipedię: „Facebook – serwis społecznościowy w ramach, którego zarejestrowani użytkownicy mogą tworzyć sieci i grupy, dzielić się wiadomościami i zdjęciami…”. Tak było jeszcze do niedawna. Teraz to po prostu marketingowa maszynka do zarabiania pieniędzy.

Dlaczego nie wyświetlają Wam się treści ze stron, które polubiliście? To bardzo proste. Kiedyś Facebook pokazywał wszystkie posty opublikowane przez autorów polubionych przez Was stron. Teraz pokazują Wam się posty promowane, czyli te, za które ktoś zapłacił Facebookowi, żeby się pokazywały oraz posty z tych profili, na których jesteście bardzo aktywni – lajkujecie, komentujecie, udostępniacie (ale tylko przez krótki czas – kilka dni braku aktywności i strona znika z Waszej tablicy).

Krótko mówiąc dla FB: no money, no honey.

 

BLOGEREM BYĆ

 

MumMe zaczęła rozwijać bloga z wewnętrznej potrzeby zbawiania świata. Szybko się okazało, że aby móc coś światu przekazać, to trzeba zapłacić FB, bo inaczej nikt nie usłyszy o tym, co masz do przekazania – i nieważne jaki to jest content (będę używał content – bo „zawartość merytoryczna przekazu” brzmi jakoś dziwnie). Jako perfekcjonistka w życiu, Ania zaczęła oczywiście od literatury fachowej, kursów i szkoleń. I do tego jeszcze tylko zapłaciła FB za przekazywanie jej treści równowartość bardzo dobrego samochodu i wbiła 140 000 obserwujących w 2 lata.

Ja zacząłem 1,5 miesiąca temu. Na dzień dobry dostałem bonus od Ani w postaci około 1200 czytelników. Ona ma 140k, a ja dostałem tylko 1,2k? Jak to? Ano tak to – po prostu nie zapłaciła FB za pokazywanie posta z rekomendacją dla mnie. Następnie przez około 3 tygodnie powiększyłem się o kolejnych 300 osób w sposób organiczny i troszkę promując posty (niestety w sposób nieudolny jak mi Mummia pokazała). Wreszcie Ania wzięła się do roboty, zapłaciła FB, ustawiła promocję i nagle zrobiło się 5,2k po tygodniu. W tej chwili, według moich obliczeń, mógłbym mieć tutaj około 10k fajnych czytelników (niefajnych od razu banuję), ale tymczasowo są ważniejsze wydatki i nie mam kasy na promowanie postów, żeby docierać do nowych osób. I tak od około 2 tygodni wszystko stoi w miejscu na poziomie 5.2k.

CZY FACEBOOK TO NADAL SERWIS SPOŁECZNOŚCIOWY?

 

I teraz jeszcze raz pytanie: co to jest FB? No jest to jakby olbrzymi baner reklamowy, na którym możesz sobie wykupić troszeczkę powierzchni reklamowej i oczywiście później ją odsprzedać. I nie ma znaczenia czy jesteś wielką korporacją, małą firmą, blogerem czy influencerem. Mało tego, nieważne czy publikujesz reklamę Mercedesa, czy zamieszczasz zdjęcie dziecka z wakacji – płacisz tak samo, bo FB traktuje wszystkie posty stron jako treści potencjalnie reklamowe, zamieszczane na tym ogromnym banerze.

 

REKLAMA DŹWIGNIĄ HANDLU

 

I w tym kontekście: co to znaczy nażłopać się za darmo? Tu wraca stara zasada: nic w życiu nie jest za darmo. Ja wypiję u Ciebie drinka, ale będę musiał zapłacić FB (albo już zapłaciłem, promując poprzednie posty i budując tym samym społeczność), żeby ktoś to w ogóle zobaczył. To znaczy, że wypiłem drinka w tym fajnym miejscu, do którego warto wpadać, jak jesteście akurat w pobliżu.

Nie musisz tego rozumieć. Tak po prostu jest. Wygrają w tym świecie Ci, którzy to zrozumieją.

Jest też druga strona, czyli reklamodawcy.

Jak już pisałem, nie wszyscy muszą lub chcą się reklamować – ale kultura biznesowa powinna obowiązywać wszystkich, albo chociaż zwykła, ludzka przyzwoitość.

Bardzo często bloger czy influencer, to taka sam działalność gospodarcza, jak np. knajpa. W związku z czym, i mając na uwadze powyższe wywody, ma prawo, ba, nawet obowiązek (żeby utrzymać swoją firmę czy przedsięwzięcie) i wysyłać zapytania ofertowe. I tak zwana wymiana barterowa, nie jest żebraniem i nie jest za darmo – to jest sprzedaż powierzchni reklamowej, w zamian za …coś.

Taki mail z zapytaniem o „darmowego” drina jest taką samą opcją marketingu jak: telefon od telemarketera (ile takich telefonów odbieracie?), roznoszenie ulotek po skrzynkach pocztowych (ktoś to robi w ogóle jeszcze?), przedstawiciel handlowy Żywca, konsultant Avonu, czy restauracyjni naganiacze na zewnątrz lokali (nie cierpię ich) oraz internetowe newslettery różnych firm.

 

JAKOŚĆ

 

Jest biznes, jest zagadnienie jakości. Tak, jakości biznesu, jakości produktu, jakości usługi. Jeżeli płacisz za reklamę to powinieneś wymagać, aby była ona jak najbardziej efektywna – czyli żeby jak najwięcej osób kupiło Twój produkt. Czy taka blogerka, która pyta o darmowego drina, może zrobić fajną kampanię reklamową? Pewnie nie. Ale jej koszt to ok. 100 zł. Za fajną kampanię u dużego blogera, trzeba zapłacić wielokrotność. Twój wybór: stać Cię na Mercedesa – kupujesz Mercedesa, wybierasz Dacię, jeździsz Dacią.

Jako że ten biznes dopiero raczkuje – FB wprowadził nowe zasady stosunkowo niedawno, jakieś 3 lata temu i ciągle zaciska pętlę – brak jest fachowców po obu stronach: influencerów i reklamodawców. Reklamodawcy (osoby decyzyjne) to często osoby, które uczyły się marketingu w latach 90 – tych (najpopularniejszy kierunek studiów, obok prawa i ekonomii), czyli przed dobą internetu i na długo przed erą Facebooka. Większość z nich nie nadąża za rozwojem sieci społecznościowych i internetowego marketingu. Nie potrafią jeszcze odróżnić, co jest bardziej efektywne: zamieszczenie posta z Lenorem u laski, która ma ponad 200k lajków na Fejsie, ale po 20-30 komentarzy pod postami, czy zamieszczenie tej reklamy u mniejszego blogera na przykład u Niewyparzonej Pudernicy (mojej dzisiejszej muzy dla tego wpisu), która ma 8k lajków, ale po kilkaset reakcji pod postami. Jest też wiele osób bardzo młodych i niedoświadczonych, które media społecznościowe znają jedynie jako ich użytkownicy, a o biznesie nie wiedzą nic lub wiedzą mało. Za mało.

Nie potrafią odróżnić też fałszywych lajków, czyli tych kupionych pakietowo u firm sprzedających taką usługę – firma taka ma kilkadziesiąt tysięcy fejkowych kont i zalajkowuje Twoją stronę jak jej zapłacisz – od lajków zbudowanych w rzetelny sposób na realnej społeczności. A to jest bardzo proste! Finalnie liczy się ilość reakcji, a przede wszystkim komentarzy i udostępnień.

 

MOŻNA NIE LUBIĆ INFLUENCERÓW, ALE NIE MOŻNA IGNOROWAĆ SIŁY INFLUENCER MARKETINGU

 

Podsumowując:

Czy trzeba się reklamować w necie? Tak. Jeśli chce się osiągać sukces, nie ma innego wyjścia.

Czy blogowanie kosztuje? Tak, i to dużo. Pieniędzy też.

Czy możesz blogować i nie płacić Facebookowi? Możesz, tylko efekty będą marne.

Dlaczego warto płacić FB? Po to, żeby zbudować społeczność i zasięgi, bo to umożliwia prowadzenie lub wspomaganie ważnych kampanii społecznych, jak w przypadku Mumme „Dotykam wygrywam”, czy Blog Ojciec – tej, w której mówi, że bicie dzieci jest złe.

Czy jeżeli dajesz „za darmo” drina blogerowi, to jest on naprawdę za darmo? Nie, nie jest. A jeżeli tego nie rozumiesz, to jesteś tym przysłowiowym „januszem” biznesu.

Ignorowanie marketingu online jest jak otwieranie biznesu po kryjomu i ktokolwiek chce zarabiać dziś pieniądze musi się z tym liczyć.

A Ty, jako odbiorca, po prostu bądź świadomy.

Jacek Jaworski – Mistersoperfect

 

 

 

2 komentarze

  1. Mądry tekst,ale mam również swoje spostrzeżenia z drugiej strony lustra.
    Po pierwsze – „Januszy”influencerstwa jest tylu samo co tych biznesowych. Jeśli część propozycji do firm nie zakłada odpowiedzi odmownych („bo Was obsmaruję”) to nie jest to oferta,a zwykly szantaż.
    Po drugie – trend antyhejtowy spowodował wylanie dziecka z kąpielą. Influencerzy popadli w totalny samozachyt i własna zajebistosc lekko przesłania im rzeczywistość, co z kolei skuktuje zachowaniani na granicy lub poza granicami kultury.
    Tak naprawdę Influencerzy pierwszy raz stanęli w ogniu publicznej krytyki i to boli,kiedy tłumaczą się z tego ludzie dotychczas fajnie zachowujący się w tej sferze. Ale umówmy się, nie wszyscy mogą być mierzeni tą samą miarą.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *