CZEŚĆ ANIA

Cześć Ania – zaczęła rozmowę Marta. Wiedziałam, że do mnie napisze. Sama o to poprosiłam, gdy się dowiedziałam. Trochę bałam się tej rozmowy. Nie chciałam być niedelikatna, nietaktowna, wścibska czy… nawet nie wiem jaka nie chciałam być.

Hej Martusia – odpisałam – jak się czujesz? Co za idiotka ze mnie – pomyślałam. „Jak się czujesz?” A jak ma się czuć kobieta po obustronnej mastektomii (usunięciu obu piersi) oraz histerektomii (usunięciu macicy, jajników i jajowodów), która właśnie dowiedziała się, że ma raka tarczycy?! Mistrzyni savoir vivre ze mnie. Nie ma co.

Na ekranie pojawiły się falujące trzy kropki – odpisuje, pomyślałam.

Nie wiem jak mam odpowiedzieć na to pytanie;) Myślę, że staram się trzymać. – napisała.

Pokażę Ci coś dobrze? – zapytała Marta.

Myślę, że wiedziałam co chce mi pokazać. I choć nie byłam na to przygotowana, odpisałam:

Dobrze.

Wyświetliły mi się na ekranie zdjęcia. Trzy. Każde z nich przedstawiało blizny po usunięciu piersi. Każde z tych zdjęć pokazywało ciało, które doświadczyło nieprawdopodobnej ilości bólu, udręczone i naznaczone cierpieniem kobiety, którą pozbawiono jej atrybutów. Ciało kobiety, która chce żyć.

To ja z miseczki G – napisała lakonicznie Marta.  Tak jakby chciała, żeby zabrzmiało to beztrosko.

Już wiem, że muszę jej pomóc. Wiem, że jest wiele osób potrzebujących pomocy, ale Martę znam. Jest koleżanką mojej siostry – Marty. Kiedyś spotykałam ją w Lęborku. Silna babka – tak o niej myślałam. Uprawiała sport, który raczej niekoniecznie kojarzy się z kobietami – siłowała się na rękę. Była w tym naprawdę dobra. Teraz też się siłuje. Tylko przeciwnik trudny i walka nierówna. Ale Marta wstaje. Po każdym ciosie podnosi się i wstaje. Fighterka.

 

Rak wybrał mnie. Wybrał też wiele innych osób. Wiele kobiet. Jest mi ogromnie przykro z tego powodu. Słuchając o chorobach innych, ciężko mi powstrzymać łzy. O siebie jakoś się nie martwię, bo przecież robię wszystko dokładnie tak, jak lekarze mówią. Czyli jest dobrze. Staram się nad sobą nie użalać, nie rozczulać. Czasami jest inaczej, ale tylko czasami. Staram się wychodzić do ludzi. Staram się myśleć pozytywnie, bo przecież po tych wszystkich operacjach, lekach już będę bezpieczna. – pisze Marta.
Zachorowałam w wieku 37 lat. Nie jestem obciążona genetycznie.

Biorę kolejne operacje na klatę, bo tak trzeba. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zawsze idzie mi to lekko. Nie, nie zawsze. Raz jest lepiej, raz gorzej. Mówię tu przede wszystkim o zdrowiu psychicznym. Jednak mam wokół siebie tak cudownych ludzi…. Nie byłabym sobą, gdybym nie wymieniła choćby z imienia. Mój mąż Adrian – dzielny, odważny i zawsze przy mnie. Moje dzieci Kaja i Dominik. Moja rodzina.

Moi kochani przyjaciele: Karolina (znamy się parę lat, jakieś 33), która zawsze, ale to zawsze wie, co mi powiedzieć, żeby mnie podnieść z dołka, na przykład: „Ty, ty wyglądasz teraz jakbyś miała małe cycki!” –  Przed operacjami miałam miseczkę G, czasami H – „Kup sobie fajne staniki, będziemy się wymieniać”. Wygrała tym.

Ilona. Ona wie. Są takie osoby, które poznałam dzięki swojej pracy. Bardzo ważne dla mnie osoby. I to nie tylko ważne, bo są teraz w chorobie, ale były i przed nią. Osoby, które sprawiają, że zaplanowane z nimi spotkania są dla mnie jak jedne z najważniejszych wydarzeń w życiu. Tak pędzę do nich, z uśmiechem i stęsknieniem, a jak ja nie mogę, to oni pędzą do mnie. Daniel, Marlena, Monika, Chris i Sarah…

A wracając do choroby, pomimo częstych badań (miałam gruczolakowłókniaki, w 2017 roku w listopadzie przeszłam operację kwadrantektomii piersi prawej – usunięcia tych zmian ze względu na ich dużą ilość.) Zainteresowanie piersiami i częste badania wynikały z tego, że po karmieniu Dominika (karmiłam go długo, bo 2.5 roku) dostałam stanu zapalnego lewej piersi. Operowali mnie z tego powodu.

W maju 2018 zrobiłam MRI (rezonans magnetyczny) i choroby nie było lub była tak podstępna. Byłam zdrowa, BI-RADS 2 – badanie prawidłowe, tylko łagodne zmiany. Wrzesień USG. Nic.

W listopadzie 2018 zakłuło mnie w piersi. Ale z takim impetem, że zapytałam sama siebie „co to było?” Nie chciało odpuścić. Więc kierunek Salus w Słupsku. Tam szybkie USG i wizyta u onkologa. Błyskawiczny termin biopsji mammotomicznej. Coś było na godzinie 12 i „nie była to torbiel.” Póki nie było wyników, potwierdzenia, nie było co się zamartwiać. Był czwartek, 13 grudnia 2018, kiedy zadzwonił do mnie pan doktor z informacją „widzimy się w poniedziałek”. Ale jego opanowanie i sposób w jaki mi to powiedział, nie wzbudziły we mnie lęku. No może trochę. W poniedziałek, 17 grudnia trzymałam już w ręce wynik, na którym widniało „rak piersi prawej”. Wyszczególnione jego dwa rodzaje, stan zaawansowania. Opisy, liczby, skróty, procenty. Pierwszy moment. Będę płakać. Tak też zrobiłam, ale z umiarem. Mój mąż razem ze mną.

Po wejściu do doktora Jacka Laskusa, który jest jedną z najwspanialszych osób jakie mi w życiu było poznać, przestałam płakać. Pan doktor ze spokojem wyciągnął kartkę i długopis. Zaczął rysować skorupiaka, tłumaczyć co i jak. Możesz mi nie wierzyć, ale wyszliśmy z mężem z gabinetu uśmiechnięci. Spokojni. Jak gdyby nigdy nic. Jak to przy raku bywa, szybkie konsylium. Krótka informacja: mastektomia piersi prawej wraz z węzłami.

Pierwsza operacja odbyła się w styczniu tego roku w szpitalu wojewódzkim w Słupsku. Jednak znaczne komplikacje związane z zakażeniem bakterią szpitalną – gronkowcem, który wdał się razem z ekspanderem podmięśniowym spowodowały, że trzeba było szybko podjąć działania. Po długich dwóch tygodniach bólu, płaczu, depresji i żalu, przeprowadzono u mnie drugą, natychmiastową operację, ale tym razem już nie w szpitalu wojewódzkim, a we wspaniałym szpitalu Salus w Słupsku. Usunięto mi tam wszczepiony podmięśniowo ekspander. Docięto pozostawione wątpliwe marginesy. Byłam jak nowonarodzona bez tej otwartej rany. Pokazałabym zdjęcia, ale myślę, że niektóre osoby mogą być zbyt wrażliwe na ten widok.

 

Tu Marta przerywa swoją historię. Jakby wiedziała, że mnie może pokazać. Wysyła mi zdjęcie piersi po zakażeniu. Ma rację. To nie jest widok dla wrażliwych.

 

To były moje najgorsze prawie trzy tygodnie w życiu. Ja, Ania, nie byłam w stanie zrobić nic sama. Wszystko łącznie z położeniem mnie spać robił mój mąż. W pewnym momencie już miałam dość. Dość życia. Nie chciałam już wcale wstawać z łóżka. Tak mnie bolało.

Zaraz po tym częste wizyty u lekarza, już nie tylko jednego, a trzech. Zmiana opatrunków, dobranie leków, rehabilitacja. I tak mijał czas, aż do maja. W maju przed operacją histerektomii, dopadła mnie kamica nerkowa, kolka nerkowa i… urodziłam kamień. Histerektomia – usunięcie macicy i jajników wraz z jajowodami. Nowotwór, na który choruję jest hormonozależny. Wiąże się to z ryzykiem przerzutu. Dlatego zdecydowali o histerektomii. Powiem szczerze, że w porównaniu do mastektomii, histerektomia jest zabiegiem w moim odczuciu bardziej obciążającym psychikę kobiety.

Przyszedł październik 2019, a wraz z nim kolejna operacja. Tym razem piersi lewej. Operacja pomyślna. Oczywiście w szpitalu Salus w Słupsku.

Goi się dobrze. Już nawet szwy zdjęte. Przede mną rehabilitacja. Jednak podczas wizyty kontrolnej jeden szczegół zaniepokoił doktora, a dokładniej widoczny guz na tarczycy. Widoczny już nie tylko pod USG, ale widoczny gołym okiem. Guz ma 4x3cm. Uciska. Doktor robi badania natychmiast. I tłumaczy. Jedyne co zapamiętałam to „pęcherzykowy”. Głowa zrobiła się duża i pusta. Ale pomału analizowałam i docierało do mnie, że niekoniecznie jest źle, ale ciąć trzeba, bo: „podejrzenie nowotworu pęcherzykowego (PNP)” – wskazuje na konieczność postępowania operacyjnego w celu uzyskania większej ilości materiału i różnicowania między gruczolakiem (zmiana łagodna) i rakiem pęcherzykowym tarczycy (wynik cytologiczny w przypadku zmian pęcherzykowych nie różnicuje raka od gruczolaka).” To też tak zapamiętałam. „W przeciwieństwie do biopsji piersi, biopsja nowotworu tarczycy nie da nam odpowiedzi”.

Niestety pomimo tego, że szpital Salus jest najlepszym szpitalem, w którym byłam operowana (a przeszłam już 9 operacji w swoim życiu) wiem, co piszę, nie otrzymał on kontraktu od NFZ na operacje mojego typu, co z kolei wiąże się z koniecznością opłacenia przeze mnie kolejnej operacji jaką jest usunięcie nowotworu z tarczycy. Jak już wcześniej wspomniałam, jestem mamą dwojga cudownych dzieci Kai, która ma 16 lat i Dominika, który ma lat 8. Jestem szczęśliwą żoną szczęśliwego męża, siostrą, córką, kuzynką, siostrzenicą i bratanicą. Nauczycielem…wymieniać można długo, ale wniosek jest jeden: mam dla kogo żyć i muszę to zrobić dla siebie i dla nich. Dlatego zwracam się do Was o pomoc.

Jak sama czytam to, co piszę, to aż nie wierzę w to… Nie chce się nad sobą użalać. Wiem, że są ludzie, którzy mają gorzej…

 

Nie wiem co mam Ci powiedzieć – piszę niezgrabnie – przytuliłabym Cię po prostu.

 

Bo co mam powiedzieć? Wszystko będzie dobrze? Nie martw się? – puste frazesy bez pokrycia.

Dobrze, że masz już dzieci? O kobiecości nie stanowią piersi? Może i nie stanowią, ale są jej składową.

Ciesz się, że żyjesz? Marta się cieszy. Ona więcej myśli o innych niż o sobie.

 

Wszystkie te słowa, którymi chciałoby się pocieszyć są tak nieadekwatne, tak nie na miejscu, że aż mi wstyd, że w ogóle przychodzą mi do głowy.

Wiem jedno. Słowa są zbędne. Trzeba działać.

Dlatego proszę Was. Pomyślmy o niej my. Bądźmy. Pomóżmy. Wierzący niech zaniosą prośbę o jej zdrowie tam na górę, niewierzący niech pomyślą ciepło.

A nade wszystko proszę Was o wpłacanie środków na zabieg usunięcia guza tarczycy, rehabilitację i rekonstrukcję piersi dla Marty.

Pamiętajcie, że każde udostępnienie jest również formą pomocy.

Z całego serca dziękuję w imieniu swoim i Marty.

Ania

LINK DO ZRZUTKI

P.S. Kiedy poprosiłam Martę o wysłanie zdjęcia, by jej historia miała twarz, przesłała mi tę fotografię pisząc: Jak usłyszałam, że wyglądam za dobrze na raka to dałam je na profilowe.

MARTA WALECZNA

Pamiętaj – nigdy nie wiesz jaki ciężar dźwiga drugi człowiek, którego spotykasz na swojej drodze, co przeżywa, ile zniósł. Więc po prostu bądź dobry.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *