TY SIĘ OCKNIJ KSIĘŻNICZKO! TY ŻYCIA NIE ZNASZ!

życia nie znasz

„Łatwo Ci mówić, bo masz męża, dom i pracę.”

„Co Ty wiesz o prawdziwym życiu?”

„Witamy w realnym świecie.”

Takie i inne komentarze regularnie czytam na swój temat.

Raczej mnie bawią niż irytują, bo przecież ja najlepiej wiem jaką przeszłam drogę w życiu i jeśli ktoś ocenia mnie na podstawie tego, co obejrzy na kilkuminutowej relacji i paru fotkach, to jest to po prostu śmieszne.

Urodziłam się w 1980 roku w mroźny, grudniowy dzień w gdańskim szpitalu położniczym przy ul. Klinicznej. Moja mama była wtedy początkującą nauczycielką, a ojciec zaraz po studiach został powołany do wojska.

Później pracował w zakładach Unimor w Gdańsku.

Mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu w blokowisku. Nie byliśmy majętni, ale niczego nie brakowało.

Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam 6 lat. Do naszego domu od razu wprowadził się „wujek”, a rok później urodził się mój przyrodni brat.

O zmarłych podobno nie mówi się źle, więc dość powiedzieć, że mój ojczym był niechętnym do pracy cwaniakiem i sprowadził na naszą rodzinę mnóstwo kłopotów i same długi.

Nie będę się specjalnie rozwijać w temacie, bo nie są to dla mnie miłe wspomnienia, poza tym byłby to raczej materiał na książkę, a nie na wpis na blogu.

Do 13 roku życia miałam jeden pokój z 8 lat młodszym bratem. Zanim przeprowadziliśmy się do większego mieszkania, przez kilka miesięcy mieszkałam u dziadków, bo w remontowanym mieszkaniu nie było warunków do spania i nauki. Do szkoły chodziłam wtedy piechotą – ponad 30 minut w jedną stronę. Dziadek wpadał w ciągi alkoholowe i bluzgał mnie i babcię na czym świat stoi, a potem przepraszał i kazał przynosić swoją saszetkę z kasą i wynagradzał mi wyzwiska i awantury.

Po przeprowadzce bardzo chciałam dokończyć podstawówkę na Zaspie, więc docierałam do niej z Moreny autobusem, tramwajem, a potem piechotą jeszcze kawał drogi – łącznie prawie półtorej godziny w jedną stronę.

Sytuacja w domu była kiepska.

Bywały momenty, że mama zastawiała w lombardzie moje prezenty z komunii, bo nie miała pieniędzy.

Dokładnie pamiętam dzień, w którym była bez grosza i znalazła 50 zł schowane w okładce od dowodu osobistego.

Awantury, wierzyciele, długi, nieudane biznesy życia, alkohol … szkoda wspominać, ale to była codzienność „wujeczka”.

Ojciec dbał o mnie. Nie mogę mu nic zarzucić, jeśli chodzi o okres dzieciństwa i mojego dorastania. Na tyle ile mógł starał się uczestniczyć w moim życiu, regularnie płacił alimenty, dawał mi kieszonkowe, organizował wakacje – zarówno wspólne jak i kolonie czy obozy, finansował lekcje angielskiego, poświęcał mi każdy weekend i urlop. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy poznał swoją żonę i urodziła mu się córka. Proces zmian był powolny, ale doprowadził do tego, że nie mamy dziś żadnego kontaktu.

Pieniądze zaczęłam zarabiać już w połowie liceum. Udzielałam korepetycji z angielskiego, nauczyłam się robić akrylowe paznokcie, w każde wakacje pracowałam w nadmorskich barach w Polsce i za granicą, gdzie nawet po 16 godzin dziennie smażyłam ryby, nalewałam piwo i obsługiwałam kasę.

Po maturze zabrakło mi jednego punktu, żeby dostać się na wymarzone studia i przez rok chodziłam do szkoły policealnej, a popołudniami chodziłam na kursy przygotowujące do ponownego egzaminu na studia. W 2000 roku rozpoczęłam studia na wydziale pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego na kierunku Wczesna Edukacja i Nauczanie Języka Angielskiego.

Pod koniec drugiego roku studiów udało mi się załapać do pracy w szkole językowej i przez trzy lata studiowałam dziennie i pracowałam codziennie do 21, a w soboty i niedziele od 7 do 11. W wakacje również. W szkole językowej spotkałam Jacka – mojego męża.

Pracował wtedy w stoczni i zaczynał trzecie studia – MBA w Gdańskiej Fundacji Kształcenia Managerów (wcześniej skończył Politechnikę na wydziale Budowy Okrętów i studia podyplomowe z Zarządzania).

Po 5 miesiącach wzięliśmy ślub.

Nie dostaliśmy od rodziców nic poza kompletem sztućców od mojego ojca i 2000 zł, które załatały dziurę w naszym budżecie po organizacji wesela, za które zapłaciliśmy sami.

Dostaliśmy kredyt na mieszkanko i linię kredytową, którą byliśmy w stanie pokryć koszty notarialne jego zakupu. Wzięliśmy kredyt na telewizor, łóżko, kanapę i kilka szafek. Łączna liczba zobowiązań nie zostawiała nam w portfelu zbyt wiele, ale dużo pracowaliśmy, więc i niewiele było nam trzeba.

Każde z nas wychodziło z domu przed 7 rano i wracaliśmy przed 22. W międzyczasie ja obroniłam pracę magisterską, a Jacek dyplomową.

Otworzyliśmy pierwszą szkołę językową, a niedługo potem kupiliśmy drugi oddział. Nadal pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie – Jacek w stoczni, ja w szkole. Nie miałam nawet jednego dnia przerwy – ani po wypadku samochodowym, ani gdy złamałam nogę i 6 tygodni chodziłam w gipsie. Każdego dnia byłam w pracy. Bo tak trzeba było.

W międzyczasie wyprowadziliśmy się z Gdańska, chwilę wynajmowaliśmy mieszkanie i remontowaliśmy zabytkowy dom w ruinie, który kupiliśmy w 2005 roku. Kiedy wprowadzaliśmy się do niego w 2007 roku – ja w 7 miesiącu ciąży – nie było w nim nic poza dwoma najtańszymi łóżkami z Ikei, kuchenką i lodówką kupioną kilka dni przed przeprowadzką, baterią prysznicową – kabiny jeszcze nie było i bojlerem.

W 2008 roku Jacek odszedł ze stoczni i otworzył swoją firmę remontującą statki.

Ja powoli wycofywałam się z pracy w szkole, na świecie był już nasz najstarszy syn – Igor, a ja coraz więcej zajmowałam się pracą w firmie Jacka.

Skończyłam podyplomowo kolejne studia – Biznes Międzynarodowy. Urodziłam drugie dziecko i na poważnie weszłam w serwisy sprzętu ratunkowego na statkach. Zajmowałam się tym przez kilka kolejnych lat. Powoli latami remontowaliśmy dom – nadal nie jest całkowicie odrestaurowany. Praca Jacka wymaga od niego ciągłych wyjazdów, zatem przez kilka miesięcy w roku jestem z trójką dzieci sama.

Przez te wszystkie lata cały czas byliśmy szczęśliwi i zadowoleni z naszego życia. Oboje wiemy, że żeby coś w życiu osiągnąć, trzeba cały czas uczyć się i pracować. Kto prowadzi swoją firmę ten wie, że jest to jedna wielka sinusoida. Dobrą passę z płynnością finansową i zyskiem przeplata wiecznie dno. I są sytuacje, na które w żaden sposób nie można się przygotować. Zdarzyło nam się już zbankrutować i to nie jeden raz, ale za każdym razem podnosimy się i walczymy dalej. Był czas, że wystawiłam dom na sprzedaż, bo nie mieliśmy już pieniędzy na jego utrzymanie, był też taki, że zabrakło nam gazu w Wigilię, bo nie miałam z czego zapłacić rachunku.

Nic nie spadło mi z nieba. Poza wykształceniem nie dostaliśmy nic. Każde z nas dźwiga bagaż trudnych doświadczeń z dzieciństwa, o których nie jestem gotowa opowiadać ze szczegółami.

To ogromny skrót.

Ale jeśli ktoś mi mówi, że nie znam życia, to parskam śmiechem. Jak mi mówi witamy w prawdziwym świecie, to zastanawiam się, jak łatwo ocenić człowieka, którego w ogóle się nie zna. Błędnie ocenić.

Mam wspaniałe życie, bo wybrałam na męża fantastycznego faceta. Odpowiedzialnego, mądrego, lojalnego, pracowitego, z pasją, faceta, który potrafi kochać, docenić i wesprzeć, szanować i dopingować do osiągania sukcesów.

Czy osiągnęłam sukces? Tak. Uważam, że moim sukcesem jest moje małżeństwo, które trwa już prawie 17 lat, moi synowie, moje wykształcenie, praca, którą kocham, mój blog, który każdego dnia gromadzi tysiące wspaniałych ludzi, którzy czują i myślą podobnie jak ja.

Jestem silna, bo kiedyś byłam słaba. Nie raz dostałam w kość od życia, ale odrabiam lekcje.

Nigdy nie przegrywam. Albo wygrywam, albo się uczę.

Anna Jaworska – MumMe

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę, klikając UDOSTĘPNIJ (kopiuj/wklej nie jest udostępnieniem).

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

Wpis może zawierać lokowanie produktów lub usług, ale nigdy nie polecam tych, których nie sprawdziłam i z których sama bym nie skorzystała. Polecam wyłącznie to, czemu ufam i w co wierzę.

5 komentarzy

  1. Aniu jesteś wielka…. chylę czoła….tak łatwo oceniac ludzi a tak naprawdę nikt nie wie co przeżyłyśmy…

  2. Wspaniały, poruszający artykuł. Myślałam, że takie historie można znaleźć tylko w czasopismach typu Twój Styl. Życie pisze najlepsze scenariusze, które nadawałyby się na niejedną wspaniałą książkę czy film. Naprawdę, bardziej zaciekawiła mnie historia Twojego życia niż obecnie produkowane filmy romantyczne.

    1. Zajrzałam do Pani przypadkiem i pewnie jeszcze nie raz tu zajrzę. Doskonale wiem, jak to jest być ocenianym po pozorach. Podziwiam Pani wytrwałość i życzę powodzenia.

  3. trafilem przypadkiem na tego bloga gdyz mam partnerke ktora albo az tak bardzo niechce byc dorosla kobieta i matka albo az z takim oporem jej to idzie ale powiem szczerze ze jestem pod wrazeniem brawo i zycze szczescia w prowadzeniu firmy malzenstwie oraz dalszych sukcesow na blogu a opis macierzynstwa w sposob humorystyczny wyszedl naprawde rewelacyjnie szkoda ze tylko 3 czesci pozdrawiam z powazaniem Gregor

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *