PO PROSTU CHCIAŁABYM, BY NIGDY NIE ZAPOMNIELI DROGI DO DOMU

I przychodzi taka niedziela, że dzieci są w domu, a jakby ich nie było. Nie budzą Cię już rano, żebyś zrobiła śniadanko, nie biegasz za nimi po całym domu, nie ubierasz, nie podcierasz tyłków, masz czas wypić kawę, obejrzeć ulubiony serial, zdrzemnąć się czy poczytać pod kocem.

I zamiast się cieszyć, że w końcu się doczekałaś, zaczynasz rozmyślać o tym, że z każdym dniem coraz bliżej do ich pełnej samodzielności. Że nawet się nie obejrzysz, jak wyfruną z domu i zaczną żyć swoim dorosłym życiem.

I tak naprawdę nie wiesz, gdzie rzuci je los, jak często będziesz je widywać.

Matki chyba tak już mają, że zawsze muszą sobie znaleźć powód do zmartwienia. Szczególnie wtedy, gdy chwilowo nie ma czym się martwić.

Coraz częściej zdarzają mi się takie niedziele i już wiem, że za paręnaście lat będę w te niedziele na nich czekać, jeśli dane mi będzie oczywiście.

A oni w moich marzeniach będą wpadać do domu, choć z tyłu głowy kołacze się myśl, że to utopia – będą mieli swoje dziewczyny, żony, dzieci i to z nimi będą spędzać niedziele, a nie z matką. Pewnie czasem wpadną na obiad albo podrzucić wnuki, może przyjadą na święta czy imieniny…

Nigdy nie lubiłam się z dziećmi bawić. Cholernie nudziło mnie jeżdżenie autami, zabawa ludzikami, zjadanie zupki „na niby” czy teatrzyki. Byłam zniecierpliwiona i marzyłam o spokojnych chwilach dla siebie.

Cóż, troje dzieci co trzy lata to spory wysiłek, szczególnie gdy mąż wiecznie w rozjazdach, do tego praca, problemy – zresztą co ja Wam będę tłumaczyć – większość z Was doskonale zna ten stan, gdy zmęczenie sprawia, że zasypia się wcześniej niż usypiane obok dziecko.

Teraz, gdy już widzę, że tej zabawy zostało im może ze dwa lata jeszcze (u najmłodszego w porywach do pięciu), coraz częściej to ja wołam ich do układania puzzli czy grania w planszówki.

Zamiast oglądać serial w ciszy zarządzam wspólne oglądanie filmu familijnego. A zamiast posiedzieć wieczorem z telefonem w ręku lubię poczytać im nieco dłużej niż zwykle.

To niewiarygodne jak szybko zapieprza ten czas.

Wiosna, lato, jesień, zima i znowu wiosna. A oni coraz starsi, coraz bardziej samodzielni i… coraz mniej nas potrzebują.

To zabawne, bo kiedy wyobrażam sobie dziecko opuszczające dom, to widzę sześciolatka z walizką. A to będą przecież dorośli faceci!

A w naszych oczach i sercach zawsze dzieci.

Być matką i nie zwariować. Czy to w ogóle możliwe?

Dobra, po prostu chciałabym, żeby byli samowystarczalni, ale jednak nadal potrzebowali wracać do korzeni, siadać razem z nami na kanapie, zaglądać do lodówki w poszukiwaniu ulubionych smakołyków. Żeby mogli wpaść, ilekroć zatęsknią i żeby wciąż wiedzieli w której szafce są szklanki.

Chciałabym, żeby wiedzieli, że mogą na nas liczyć w trudnych chwilach, że kiedy wejdą do domu rodziców, będą mogli znowu, choć na chwilę stać się dziećmi.

Kiedy myślę o tym wszystkim i robi mi się troszkę smutno, bo perspektywa opuszczonego gniazda wydaje mi się przerażająca, to uświadamiam sobie, że jeszcze bardziej przerażająca jest perspektywa „bamboccioni”, czyli dorosłych chłopów z wygody mieszkających z mamusią i tatusiem.

Pozostanę więc przy refleksji, że chciałabym, żeby moje dzieci zawsze były bezpieczne, umiały korzystać z życia w pełni, ale nigdy nie zapomniały drogi do domu.

Anna Jaworska – MumMe

Jeśli spodobał Ci się mój wpis udostępnij go proszę, klikając UDOSTĘPNIJ (kopiuj/wklej nie jest udostępnieniem).

Polub moją stronę na Facebooku https://www.facebook.com/blogmumme/

Zajrzyj na mój Instagram https://www.instagram.com/mumme_pl/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *